Historia nie jest kobietą. Historia nie jest też mężczyzną. Historia jest nikim. Tymczasem my niezmiennie personifikujemy ciągi wydarzeń, doszukując się w nich ludzkich motywacji i emocji. Mówimy: Rosja chce tego i tamtego, Niemcy nie chowają urazy, Francja będzie dążyła do ugody. Nie rozumiemy zjawisk rozgrywających się w skalach czasowych i przestrzennych przekraczających ludzki wymiar. O procesach rozgrywających się na granicy chaosu i porządku opowiadamy tak, jak bajaliśmy w jaskiniach przy ognisku – w trzech aktach: wstęp, rozwinięcie i dydaktyczne zakończenie. Lubimy się nimi karmić, bo jest z nimi jak z cukrem. Jest słodki, ale uczucie słodkości jest efektem ewolucyjnym – uzależniającym bonusem za przyswojenie solidnej dawki energii. Z wrażeniem spójności historii, poczuciem istnienia związku i przyczyny może być podobnie. Jeśli zastanawiamy się, czy istnieją jakieś prawa historii, to warto wypatrzyć jedno nazwisko – Jared Diamond.
Specjalizacja czy bałkanizacja?
Urodzony w 1937 r. Diamond nie jest licencjonowanym historykiem. To z wykształcenia geograf i tę właśnie dziedzinę wiedzy wykłada na University of California w Los Angeles. W młodości, nie mając jeszcze pewności co do kierunku dalszej kariery naukowej, badał ptaki na Nowej Gwinei. Te właśnie badania – łączące wątki ekologiczne, geograficzne, historyczne – oraz ich wzajemne przeploty zostały dostrzeżone przez komisję Fundacji McArthura. Wystarczy przejrzeć listę jej stypendystów – to one/oni kształtują (lub kształtowali) naszą rzeczywistość. Są na niej Josef Brodski, Leszek Kołakowski, Susan Sontag, Stephen Jay Gould, Cormac McCarthy, Thomas Pynchon, Edward Witten, Cindy Sherman, Errol Morris, Ornette Coleman, David Foster Wallace, Tim Berners-Lee. Przyznanie tego pięcioletniego stypendium oznacza glejt na bycie geniuszem.