Co widzi człowiek, gdy jego umysł wybiega w przyszłość? Jeżeli uznać, że zbiorową wyobraźnię ludzkości reprezentują twórcy kultury, w tym wypadku z naciskiem na fantastykę, trzeba stwierdzić, że jego wizje spowija mrok. W powszechnej opinii miłośników kina i literatury science fiction gatunek ten dotarł do bardzo ponurego miejsca, co objawiać się ma absolutną dominacją obrazów zagłady i upadku nad optymistycznymi światami jutra. W pięć wieków po publikacji słynnego dzieła Tomasza Morusa słowem kluczem w fantastyce naukowej stała się dystopia (czarna, ponura wizja przyszłości).
Kosmiczny upadek
Nie zawsze tak było – jeszcze w pierwszej połowie i na początku drugiej połowy XX w. fantastyka przeważnie spoglądała w przyszłość z nadzieją, wyczekiwała jej jako czasu, gdy ludzkość będzie sięgać gwiazd. Wtedy, za sprawą Isaaca Asimova i jego wydanego w 1950 r. słynnego zbioru opowiadań „Ja, robot”, ludzie mogli myśleć o koegzystencji z inteligentnymi maszynami bez kojarzenia ich z morderczym Arnoldem Schwarzeneggerem. Po tym, jak człowiek wylądował na Księżycu, głód gwiezdnych opowieści stał się zaś tak wielki, że np. tchnął nowe życie w „Star Treka”. Serial emitowany od 1966 r. nie cieszył się wielką popularnością i został skasowany, jego powtórki po 1969 r. przyciągały już jednak tłumy, co zaowocowało powrotem i rozrostem w jedną z największych popkulturalnych franczyz w historii. To była złota era fantastyki naukowej, wyrosła w sporej mierze z opowiadań drukowanych w latach 30. i 40. w czasopismach dla fantastów, jak choćby słynącym z promowania optymistycznych tekstów „Astounding Science-Fiction” legendarnego Johna W.