Takich niedorzeczności Max Semper, profesor geologii i paleontologii na politechnice w Akwizgranie, dawno nie słyszał. Znany uczony, autor podręczników o metodach badań geologicznych, właśnie opuścił salę Muzeum Przyrodniczego Senckenberga we Frankfurcie nad Menem. Wysłuchał tam wykładu młodego meteorologa, który jednak nie opowiadał o pogodzie, lecz śmiało wkroczył na teren zastrzeżony dla badaczy warstw skalnych. I mówił rzeczy, od których Semperowi włos jeżył się na głowie.
A jeśli nie było Lemurii?
Rzecz działa się 6 stycznia 1912 r., a owym śmiałkiem był Alfred Wegener, 31-letni wykładowca meteorologii i fizyki kosmicznej na Uniwersytecie w Marburgu. Wystąpienie poświęcił przedstawieniu odważnej, lecz – zdaniem obecnych na sali osób – absurdalnej teorii na temat powstawania kontynentów i oceanów. Wegener dowodził, że wszystkie ziemskie lądy płyną po powierzchni planety, niczym góry lodowe po oceanie. Utrzymywał też, że dawniej tworzyły one jeden kontynent, który pękł i rozpadł się na kawałki. Każdy z nich wyruszył następnie w samodzielny rejs przez planetę.
Uczestnicy spotkania, a byli nimi członkowie szacownego towarzystwa badań przyrodniczych Senckenberg Gesellschaft für Naturforschung, uznali, że to absurd. Lekkomyślnemu intruzowi prawili więc złośliwość za złośliwością. Ten jednak brnął dalej. Cztery dni później powtórzył swoje tezy podczas prezentacji zorganizowanej na macierzystej uczelni. W Marburgu spotkał się z nieco większą przychylnością, a niektórzy odnieśli się nawet z entuzjazmem do jego poglądów. Byli to jednak przeważnie biolodzy i geografowie.