Paweł Walewski: – Czy psychiatria wymaga jakiejś szczególnej wrażliwości etycznej?
Janusz Heitzman: – Nie mam wątpliwości. W medycynie somatycznej, która zajmuje się bólem lub konkretnymi narządami, kontakt z chorym sprowadza się do oceny funkcjonowania organizmu. Moje relacje z chorymi wykraczają poza chorobę mózgu i dotykają sfer funkcjonowania człowieka, które nie są do końca medyczne, ponieważ kształtują nasz stosunek do samego siebie, otoczenia, różnego rodzaju zjawisk. Etyka reguluje więc kompetencje psychiatrów – a są one większe niż w innych dziedzinach medycznych, gdyż nieraz mogą zmieniać wyznawane przez pacjenta wartości, samoocenę, relacje z innymi ludźmi.
Tak duża władza psychiatrów nad pacjentami może być chyba niebezpieczna dla obu stron?
Każdy lekarz ma generalnie ogromną władzę nad człowiekiem, ponieważ bywa panem jego życia i śmierci. Spójrzmy na chirurga, który przeszczepiając choremu serce, wyjmuje je na chwilę z klatki piersiowej! W wymiarze moralnym moja władza jest jednak inna. Staję się depozytariuszem tajemnic chorego. Psychiatria posiada takie możliwości diagnostyczne i terapeutyczne, które mogą ograniczać wolność człowieka i poczucie jego autonomii. Mogę wpływać na to, czy ktoś zostanie uznany za dysponenta swojej woli czy nie, będzie uznany za niepoczytalnego i wolnego od winy. Jest to jednak poddane regułom stawianej diagnozy, regulacjom prawnym i kodeksowym, także regulacjom etycznym. Z drugiej jednak strony krytycyzm narzuca konieczność pokory. Psychiatria i psychiatrzy nie są nieomylni.
Czy w takim razie bioetyka jest drogowskazem, czy bardziej szlabanem wyznaczającym granicę, której przekraczać nie wolno?