Ludzkość od tysięcy lat gra w tę grę z naturą: co zrobić, by zapanować nad własną płodnością. W starożytnym Egipcie stosowano płócienne prezerwatywy i dopochwowe krążki nasączone mieszanką miodu i łajna krokodyla. Chińskie prostytutki nakładały na szyjkę macicy kawałki naoliwionego bambusa. Źródła sanskryckie zalecały kobiecie wstrzymanie oddechu podczas wytrysku lub jedzenie melasy zmieszanej z odnogami much. Grecki lekarz Soranus z Efezu twierdził, że aby zapobiec ciąży, kobieta powinna po stosunku kucnąć i kichnąć.
Jedne z tych metod były czystą magią, inne – jak ziołowe mieszanki czy tampony nasączone naturalnymi substancjami plemnikobójczymi – miały podłoże racjonalne. W każdym razie była to dla starożytnych sprawa niezwykłej wagi. Świadczy o tym historia pewnej rośliny, gigantycznego kopru rosnącego w okolicach Cyreny, który uchodził za środek najskuteczniejszy. Panowało przekonanie, że nie tylko działa wczesnoporonnie, ale także zapobiega ciąży. Kobiety piły jego wywar zmieszany z winem i nasionami ruty. Cyrena stała się sławna, a przez wiele stuleci wizerunek kopru widniał na jej monetach. Próbowano go hodować gdzie indziej, ale bez powodzenia, dlatego osiągał bardzo wysokie ceny. Jego niezwykła popularność sprawiła, że został w końcu doszczętnie wytępiony.
Ziołowe recepty Soranusa, spisane w jego dziele „Ginekologia”, przejęli Arabowie, a od nich trafiły one do średniowiecznej Europy. Jednak aż do XIX w. najpopularniejszą metodą antykoncepcyjną był stosunek przerywany. Wynalazek wulkanizacji gumy w drugiej połowie XIX w. przyniósł masową popularność prezerwatywie. Stosowano także irygatory, plemnikobójcze globulki, ale wszystko były to środki zawodne i niepewne. Za moment, gdy ludzkość wygrała grę z naturą, można uznać dopiero 1951 r.