Niezbędnik

Kobiety na uniwersytety! Niestety wcale nie było to takie proste

Zwycięski szturm na twierdze mężczyzn czy efekt powolnej emancypacji? Jak wyglądała droga kobiet do nauki i wyższych uczelni.

Jak brzmiał głos Marii Skłodowskiej-Curie? Po raz pierwszy – dzięki Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Radiologii – możemy go usłyszeć:

*

W przednowoczesnych społecznościach europejskich dominował patriarchalny model rodziny, w ramach którego kobieta uzależniona od męża, ojca czy brata nie uczestniczyła w życiu publicznym. Jej królestwem było gospodarstwo domowe, a misją rodzenie dzieci i ich wychowywanie. Kolejne pokolenia kaznodziejów i pedagogów prezentowały katalog dziewczęcych i kobiecych cnót, do których należały posłuszeństwo i bierność, pobożność, pracowitość, wstrzemięźliwość seksualna przed ślubem i wierność mężowi. Kobieta z wyższych sfer mogła jeszcze poświęcać więcej czasu na życie towarzyskie, zwłaszcza jeżeli sprzyjało to karierze męża, ale żony chłopów, rzemieślników lub drobnych kupców musiały łączyć pracę fizyczną ze skrajnie obciążającymi zajęciami kobiecymi.

W takim świecie nie było miejsca ani czasu nawet na średnie wykształcenie kobiet, nie mieściło się ono również w ukształtowanych wówczas wzorcach kulturowych. Jeśli opowiadano sobie o kobietach, które wykraczały poza nie, zawsze towarzyszyła temu atmosfera niezdrowej sensacji i przekonanie, że dochodzi do złamania praw natury i mniej lub bardziej udolnego naśladowania mężczyzn, także w zakresie wyglądu zewnętrznego i ubioru. Nawet jeśli szanowano bohaterskie uczestniczki walk o dobrą sprawę – z Emilią Plater włącznie – to ich postępowanie rozumiano jako wyjątek potwierdzający regułę. W zbliżony sposób odnoszono się do niepozbawionych swoistej pikanterii literackich przebieranek, kiedy dziewczęta i kobiety występowały w rolach chłopców czy mężczyzn, a czasami nawet odwrotnie, jak w niektórych komediach Szekspira.

Bohaterkami podobnych opowieści bywały i kandydatki do zdobycia takiej wiedzy, która jakoby nie odpowiada kobiecej naturze. Na gruncie polskim mamy legendę o Nawojce, córce burmistrza Dobrzynia lub też rektora szkoły parafialnej w Gnieźnie, która ok. 1414 r. miała w męskim przebraniu podjąć studia w akademii krakowskiej. Zdemaskowano ją dopiero po trzech latach, w przededniu końcowych egzaminów. Groził jej stos, ostatecznie jednak umieszczono ją w klasztorze – jedynym miejscu stosownym dla kobiet, które rezygnowały z małżeństwa i prokreacji.

Nawojka, uchodząca za pierwszą polską studentkę, obraz współczesny.Dom Kultury Żak/East NewsNawojka, uchodząca za pierwszą polską studentkę, obraz współczesny.

Co najwyżej pensja

U progu XIX w. edukacja młodych przedstawicielek elit społecznych w Europie ograniczała się przeważnie do nauki języka francuskiego, gry na instrumentach, śpiewu i dobrych manier. Podejrzliwie spoglądano na poważniejsze lektury, tropiąc wśród nich niedozwolone romanse. W nielicznych przypadkach zakres nauczania był nieco szerszy, co pozwalało już zabłysnąć w salonowym towarzystwie. Arystokracja i zamożniejsze ziemiaństwo, a z czasem także burżuazja miały dla córek prywatne nauczycielki i nauczycieli; nieco ubożsi, choć wciąż jeszcze uprzywilejowani, posyłali je na pensje prowadzone przez zakony żeńskie lub bogobojne osoby prywatne.

Co spowodowało zmiany, które z perspektywy wielowiekowej tradycji wydają się szybkie, ale trwały kilkadziesiąt i więcej lat? Wskazuje się zwykle na modernizację i demokratyzację społeczną, kryzys feudalnych elit i awans mieszczaństwa, praktycznego i mniej przywiązanego do dawnych wzorców, choć czasami usiłującego je naśladować. W warunkach miejskiej cywilizacji, korzystającej w coraz większym zakresie z wynalazków technicznych, w sytuacji kiedy kolejne kraje europejskie wprowadzały obowiązek szkolny w stopniu podstawowym, rozwijało się też szkolnictwo średnie i wyższe. Stało się kwestią czasu dopuszczenie do niego dziewcząt. W coraz większej mierze zwracano uwagę na los samotnych kobiet z warstw średnich, które w razie wdowieństwa zostają pozbawione środków utrzymania, a niemal jedyną możliwością zarobku jest pranie i szycie. Stopniowo zwiększała się także liczba i znaczenie społeczne inteligencji – czyli ludzi wykształconych utrzymujących się z pracy umysłowej. Właśnie przedstawiciele tego środowiska dbali o edukację dzieci obydwu płci w przekonaniu, że nauka jest wartością sama w sobie, ale i narzędziem awansu lub utrzymania dotychczasowej pozycji w społecznej hierarchii.

Początkowo aspiracje te wyrażane są stosunkowo nieśmiało i z zastrzeżeniem, że nie chodzi o wyjście poza dotychczasowe role społeczne kobiet. Skoro akceptuje się je na posadach prywatnych nauczycielek dla dziewcząt, to niechby posiadały odpowiednie przygotowanie. Skoro dopuszcza się je do funkcji opiekuńczych, np. pielęgniarek, to pożądana byłaby większa profesjonalizacja. I wreszcie skoro misją kobiet jest wychowanie dzieci, w tym i chłopców, to powinny wiedzieć więcej niż dotychczas. Ten ostatni argument rozwinęła Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (1798–1845), nauczycielka, pisarka i organizatorka żeńskiej oświaty w Królestwie Polskim w latach 20. XIX w. Dodała jeszcze przekonującą wielu motywację patriotyczną, przedstawiając polskie wychowanie młodego pokolenia pod obcą władzą jako istotny cel narodu.

Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, organizatorka żeńskiej oświaty w Królestwie Polskim, rysunek z XIX w.Muzeum Literatury/East NewsKlementyna z Tańskich Hoffmanowa, organizatorka żeńskiej oświaty w Królestwie Polskim, rysunek z XIX w.

Już w pierwszej połowie XIX w. coraz częściej obok pensji zakonnych czy prywatnych powstawały państwowe szkoły średnie. Ich programy nauczania były jednak nadal ograniczone. Dziewcząt nie uczono języków starożytnych, niezbędnych dla tych, którzy chcieliby podjąć studia humanistyczne. Przeważnie nie było też mowy o naukach ścisłych i przyrodniczych, a jeżeli, to w bardzo ograniczonym zakresie. Dlaczego? Otóż laicyzujący się i uprawiający kult wiedzy świat mężczyzn zachodnioeuropejskich elit wysunął na plan pierwszy nowe uzasadnienia (na dalszy zeszły odwołania do tradycji, argumenty ze sfery sakralnej czy po dawnemu rozumianych praw natury). Eksponowano teraz rzekome ustalenia nowoczesnej nauki. Nawet już po pojawieniu się pierwszych studentek poważni profesorowie uniwersytetów utrzymywali, że z przyczyn biologicznych nie nadają się one do nauki na wyższym szczeblu. Emocje biorą bowiem u nich górę nad rozumem, nie potrafią pojąć i zapamiętać dłuższego wykładu, a sama ich obecność w uczelnianych audytoriach rozprasza studentów mężczyzn.

W 1895 r. konserwatywny krakowski „Czas” w polemice ze zwolennikami kształcenia kobiet lekarek stwierdził, że na przeszkodzie staje „brak sił fizycznych i zdolności umysłowych”. W 1900 r. Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego uchwalił, że „kobiety ze względu na szczególne właściwości ich temperamentu i ich uzdolnienia umysłowego nie posiadają odpowiedniej kwalifikacji”. W tym samym roku ukazała się książka niemieckiego neurologa i psychiatry Paula Juliusa Moebiusa pod znamiennym tytułem „O umysłowym i moralnym niedorozwoju kobiety”, przetłumaczona na polski dopiero ponad 30 lat później. W razie potrzeby konserwatyści i tradycjonaliści chętnie sięgali po tego rodzaju wsparcie swoich apriorycznych przekonań.

Namiastki uniwersytetów

Od połowy XIX w. coraz częstsze były głosy publicystek i publicystów wskazujących na upośledzenie prawne kobiet, skutkujące ich pełnym uzależnieniem od mężczyzn, dyskryminację ekonomiczną związaną z niedopuszczaniem ich do wielu zawodów i do stanowisk. W tym kontekście wskazywano na ograniczenie możliwości kształcenia, wreszcie na brak praw politycznych. W modernizującej się gospodarce rynkowej od dawna wykorzystywano tanią pracę robotnic (głównie w przemyśle włókienniczym); powoli zaczynało się widywać kobiety na niższych stanowiskach urzędniczych czy na poczcie. Były skrupulatne, wydajne i nie trzeba im było dużo płacić, co po części zmieniło stosunek do pracy kobiet w ogóle. Równocześnie wiele dziewcząt z warstw zamożniejszych pragnęło nauczyć się jeszcze czegoś po ukończeniu pensji lub publicznego gimnazjum, niekoniecznie tylko dlatego, by zdobyć środki na samodzielne utrzymanie.

Proponowano dwa wyjścia: albo na wzór średnich żeńskich zakładów naukowych będą organizowane placówki oświatowe wyższego szczebla przeznaczone dla kobiet, albo pojawi się zgoda na koedukację w istniejących już uniwersytetach. Pierwsza z tych propozycji nie gwarantowała osiągnięcia poziomu dobrych męskich uczelni. Stosunkowo lepiej sprawdziła się w Anglii, z jej systemem kolegiów stanowiących autonomiczne placówki w ramach uniwersytetów. W Cambridge pierwszy college dla dziewcząt pojawił się w 1871 r., następny w 1873 r.; Oksford odważył się na ten krok kilka lat później, uniwersytet w szkockim Glasgow w 1883 r.

Na kontynencie jednak, a szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, powstawały osobne prywatne uczelnie, które trudno określić inaczej niż jako namiastkę uniwersytetów. Przykładem mogą być Wyższe Kursy dla Kobiet założone w 1868 r. w Krakowie przez lekarza, przyrodnika i społecznika Adriana Baranieckiego (1828–91). Inicjatywę wspierały w różnych formach władze miejskie, pomimo opinii, że jest to „instytucja prowadząca kobiety na bezdroża”. Od 1870 r. kursy, pieszczotliwie, ale i lekceważąco zwane Baraneum, dzieliły się na pięć wydziałów: historyczno-literacki, przyrodniczy, sztuk pięknych, nauk handlowych i gospodarczy; później ich liczbę zmniejszono do trzech. Natomiast liczba słuchaczek dochodziła do 200 rocznie, przeciętnie wynosiła jednak ok. 130. Obok profesorów UJ i innych męskich uczelni wykładali również wybitniejsi nauczyciele szkół średnich. Nauka trwała zaledwie rok, a od 1891 r. dwa lata. Dyplom nie upoważniał naturalnie do podjęcia pracy na stanowiskach wymagających wyższego wykształcenia, celem nauki bywało więc zazwyczaj zdobycie wiedzy.

Na podobnych zasadach zorganizowano (od 1878 r.) Wyższe Kursy Żeńskie w Petersburgu zwane Bestużewskimi (od nazwiska założyciela prof. Konstantina Bestużewa-Riumina). Była to jednak uczelnia z dłuższym, bo trzy–czteroletnim okresem nauki, dająca prawo prowadzenia pensji i wykładania w szkołach średnich dla dziewcząt. Wśród słuchaczek znalazły się Polki, a także Nadieżda Krupska, późniejsza żona Lenina. Później w nadnewskiej stolicy Imperium Rosyjskiego powstały też szkoły wyższe dla kobiet, odpowiadające poziomem wydziałom uniwersyteckim i oferujące szeroki program nauczania oraz pełne kwalifikacje zawodowe (w 1895 r. Żeński Instytut Medyczny, w 1903 r. Żeński Instytut Pedagogiczny, a od 1906 r. Żeński Instytut Politechniczny). W Warszawie doby rusyfikacji ich odpowiednikiem był tajny Uniwersytet Latający. W latach 1885–1905 przeszło przezeń kilka tysięcy słuchaczek, które w prywatnych mieszkaniach uczestniczyły w wykładach uczonych pozbawionych prawa nauczania po polsku. Patriotyczne i edukacyjne zasługi organizatorów tego przedsięwzięcia nie budzą wątpliwości, ale przypominało to trochę dzisiejsze uniwersytety trzeciego wieku.

Studenckie kolonie kobiece

Równolegle podejmowano starania o dopuszczenie kobiet do prawdziwych uniwersytetów. W latach 60. XIX w. zdecydowały się na to paryska Sorbona oraz uniwersytet w Zurychu i inne uczelnie szwajcarskie. We Francji droga do edukacyjnego równouprawnienia nie była jednak łatwa; przez długi czas ograniczano studentki do kategorii wolnych słuchaczek bez szans na dyplom i nie pozwalano studiować niektórych kierunków. Szwajcaria była bardziej liberalna; patrzono tam nawet przez palce na niepełne wykształcenie absolwentek żeńskich gimnazjów. Za przykładem Zurychu i Genewy poszły uczelnie skandynawskie. Charakterystyczne, że pod Alpami większość pierwszych roczników tamtejszych studentek to cudzoziemki – głównie Rosjanki oraz Polki i Żydówki z zaboru rosyjskiego. W 1867 r. Nadieżda Susłowa otrzymała w Zurychu pierwszy doktorat medycyny (stopień doktora uzyskiwało się zaraz po ukończeniu studiów i był on odpowiednikiem dzisiejszego magisterium). W dziesięć lat później dostała dyplom pierwsza Polka dr Anna Tomaszewicz-Dobrska (1854–1918), specjalistka w zakresie chorób kobiecych i pediatrii, która od 1880 r. prowadziła prywatną praktykę w Warszawie, pracując równolegle w miejscowym szpitalu położniczym.

W latach 80. studenckie kolonie kobiece przy uniwersytetach szwajcarskich przestawały powoli być sensacją. Dodało to energii zwolennikom emancypacji. W Polsce na początku formułowano postulaty praktycznego kształcenia kobiet w zakresie rzemiosła i handlu, po jakimś czasie mówiło się już o ich nauce na poziomie uniwersyteckim. Ale większość polskiej opinii publicznej ciągle tego nie akceptowała i niechętnie przyjmowała wspierające kobiety wypowiedzi Elizy Orzeszkowej czy artykuły w tygodniku „Świt”, redagowanym przez Marię Konopnicką.

Studia zagraniczne były kosztowne, a ich podjęcie w wielu przypadkach wymagało wsparcia i determinacji. Dobrze ilustrują to losy Marii Skłodowskiej (później Curie) oraz jej starszej siostry Bronisławy. Kult nauki zaczerpnęły z rodzinnego domu (ojciec Władysław był nauczycielem przedmiotów ścisłych w warszawskich szkołach średnich). Po ukończeniu żeńskiego gimnazjum obie uczestniczyły w wykładach Uniwersytetu Latającego. Aby zdobyć pieniądze na naukę w Paryżu, Maria podjęła pracę prywatnej nauczycielki; wspierając zrazu siostrę, która wcześniej zaczęła studiować medycynę na Sorbonie. Następnie, od 1891 r., sama korzystała z jej pomocy podczas swoich studiów o profilu matematyczno-fizycznym. Jej późniejsze sukcesy są dobrze znane, a uzyskana w 1903 r. Nagroda Nobla z jednej strony wytrąciła wiele argumentów przeciwnikom wyższego wykształcenia kobiet, z drugiej – zachęciła zdolne i wytrwałe dziewczęta do naśladownictwa.

Maria Skłodowska-Curie (siedzi) i jej córka Irena, laboratorium paryskiego uniwersytetu, 1919 r.Rue des Archives/PVDE/ForumMaria Skłodowska-Curie (siedzi) i jej córka Irena, laboratorium paryskiego uniwersytetu, 1919 r.

Otwarte podwoje

Ułatwiły to decyzje kolejnych rządów europejskich o otwarciu przed nimi podwojów szacownych przybytków nauki. W Austrii nastąpiło to w 1897 r. i umożliwiło Pol­kom studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Lwowskim. Pełne renomowanych uniwersytetów Niemcy czekały aż do 1908 r. Nie należy jednak sobie wyobrażać, że od razu nastąpiło pełne równouprawnienie. Kobiety w wielu przypadkach musiały uzupełniać wykształcenie, a tymczasowo przyznawano im status wolnych słuchaczek, których często nie dopuszczano do laboratoriów i pozbawiano możliwości uzyskania dyplomu. Pod panowaniem Franciszka Józefa I, niezależnie od rozporządzenia austriackiego Ministerstwa Oświaty, zgodę musiały wyrazić same uniwersytety lub wydziały. Wśród profesury trwały spory, choć coraz więcej było czynnych zwolenników kobiecego studiowania. W Krakowie należeli do nich lekarz Odo Bujwid i przyrodnik Napoleon Cybulski, we Lwowie filozof Kazimierz Twardowski. Lwowski geograf i botanik Antoni Rehman stwierdził w 1899 r., że „kobiety odznaczają się wielką wytrwałością w pracy, a zarazem zamiłowaniem do ładu i porządku, będą zatem elementem dodatnim, który korzystnie oddziałać może na ogół słuchaczy”.

W 1897 r. absolwentki żeńskich gimnazjów uzyskały dostęp do wydziałów filozoficznych galicyjskich uniwersytetów. Wydziały lekarskie uległy ostatecznie w 1903 r., a najbardziej konserwatywni prawnicy – dopiero po I wojnie światowej, kiedy po uzyskaniu przez kobiety praw wyborczych nie sposób już było się opierać. Zarówno w Krakowie, jak i we Lwowie w pierwszych latach XX w. niełatwo było należeć do grona studentek, chociaż ich liczba szybko rosła. W Krakowie w 1897 r. było ich 122, czyli 8,5 proc., w 1904 r. – 232 (11,2 proc.), a w 1912 r. – 510 (17,2 proc.). Dane te odzwierciedlają tylko część rzeczywistości, zważywszy nieobecność kobiet na teologii i prawie. Za to Wydziały Filozoficzny i Lekarski w ostatnim roku akademickim przed wybuchem I wojny były już w ok. 30 proc. sfeminizowane. Podobnie wyglądała sytuacja we Lwowie. Ok. 1905 r. pojawiły się nieliczne jeszcze absolwentki uniwersytetów galicyjskich, które uzyskały doktoraty. Od 1910 r. odnotowano przykłady zatrudnianych na tych uczelniach asystentek (głównie na medycynie).

Koleżanki studentki

Pierwsze studentki czuły się jeszcze niepewnie. Wsparcia udzielały im nieliczne środowiska zwolenników ruchu kobiecego. Starano się podważyć dość powszechne mniemanie, że kobiety nie nadają się do nauki, lecz szukają raczej zabawy, flirtu i mężów. Jak wspominała Jadwiga Sikorska, „w całym Krakowie wrzało, odprowadzały nas spojrzenia przechodniów i niemal pożerano nas oczami”. Dziewczęta debiutujące na farmacji, w obawie przed zarzutami złego prowadzenia się, odmówiły wstąpienia do kółka teatralnego, gdzie, jak się można spodziewać, były bardzo pożądane przez kolegów. Trochę inaczej postąpiła w 1892 r. w Paryżu młoda Maria Skłodowska, podczas pierwszego roku nauki utrzymująca bliskie stosunki z radykalnym społecznie, a zarazem patriotycznym kręgiem polskiej młodzieży studenckiej. Zgodziła się na odegranie roli w tzw. żywym obrazie jako personifikacja Polonii kruszącej kajdany. Późniejsza uczona szybko jednak zrezygnowała z podobnych występów i wiążących się z nimi relacji towarzyskich, by całkowicie poświęcić się nauce.

Po kilku latach widziano już krakowskie i lwowskie studentki w licznych organizacjach zrzeszających akademicką młodzież, na czele z najliczniejszą samopomocową Bratnią Pomocą. Chętnie uczestniczyły w rozmaitych filantropijnych imprezach, np. w balach karnawałowych połączonych ze zbiórką pieniędzy na cele dobroczynne. Względne umasowienie kobiecych studiów spowodowało dość szybko, że relacje między koleżankami i kolegami znormalizowały się, choć jeszcze nie były zbliżone do dzisiejszych. W różnych studenckich zrzeszeniach zaczęła się nawet rywalizacja o stanowiska w zarządach, a młode ich członkinie czuły się niekiedy dyskryminowane. Nakładały się na to różnice polityczne między organizacjami o bardziej lewicowym i zdecydowanie prawicowym obliczu.

Było to po części impulsem do utworzenia wyłącznie kobiecych związków studenckich. Już w 1903 r. powstało Biuro Informacyjne Studentek Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Petersburgu Spójnia, a w 1910 r. w Krakowie Jedność, która miała skupiać polskie słuchaczki uczelni galicyjskich i zagranicznych, co jednak nie bardzo się udało. W jakiejś mierze stowarzyszenia te miały stanowić przedpole ruchu feministycznego, z którym utrzymywały ścisłe związki, wspierały na różne sposoby kobiece aspiracje edukacyjne i działały na rzecz równouprawnienia. Nic dziwnego, że patronował im w miarę radykalny Związek Równouprawnienia Kobiet Polskich. Było przecież tyle do zrobienia – należało pokonać opór prawników, udostępnić kobietom Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie czy Politechnikę Lwowską, umożliwić studentkom szersze korzystanie ze stypendiów. Okazało się jednak, że był to w sumie program atrakcyjny tylko dla mniejszości studiujących dziewcząt. Aktywistki zarzucały im bierność, miały też różne pretensje do wielu kolegów zachowujących się zgodnie z kulturowymi stereotypami męskości.

Charakterystyczną opinię znajdziemy w pochodzącej z 1908 r. korespondencji anonimowej studentki krakowskiej zamieszczonej na łamach feministycznego „Steru”: „Rzadki jest wypadek, aby kolega serio dopomógł we studiach początkującej koleżance”, za to „chętnie zaprosi ją do Jamy Michalikowej lub zaproponuje wspólne napawanie się pięknem nocy na Błoniach krakowskich”. W radykalnej prasie kobiecej, a niekiedy w gazetach i czasopismach związanych z socjalistami wciąż wskazywano obszary dyskryminacji ze względu na płeć. W tym kontekście przywoływano przykłady odmiennych sytuacji w wielu krajach Europy. W 1908 r., po podróży grona polskich działaczek kobiecych do Skandynawii, jedna z nich pisała: „Kobiet uczęszcza na uniwersytet mnóstwo, w Szwecji nie odmawiają zdolności kobietom do żadnej nauki”, ponadto „stosunek między studentkami a studentami [jest] zupełnie koleżeński”. W Polsce takie relacje ukształtowały się ostatecznie dopiero w okresie międzywojennym .

Niezbędnik Inteligenta „Uniwersytety 700 lat sporów” (100081) z dnia 05.05.2014; Uniwersytet oświecony; s. 60
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama