Uniwersytety, jak celnie ujęła Lèo Moulin („Średniowieczni szkolarze i ich mistrzowie”), są dziełem średniowiecza, zrodzonym z jej oglądu Człowieka, Natury i Boga. W wiekach średnich powstało ich ok. 80: od Bolonii po Kraków, od Paryża po Toledo, od Oksfordu po Uppsalę. Pod względem prawnym, ekonomicznym (beneficja dla profesorów) i społecznym były instytucją Kościoła, który, zwłaszcza w XV stuleciu, zmagając się ze schizmą i trawiony konfliktami, nie chciał lub nie mógł ich skutecznie chronić przed utratą autonomii i sporych swobód. Z wolna wszechnice zaczęły kontrolować także władze świeckie, ale nie oznaczało to jeszcze automatycznego przyjęcia w nauczaniu ducha renesansu i potępienia zwyrodniałej scholastyki. Rozum nadal pozostawał w służbie wiary.
Humaniści, pełni podziwu dla dziedzictwa starożytności, uważający autorów greckich oraz łacińskich za mistrzów-myślicieli i za niedościgłe wzory w dziedzinie kompozycji i stylu, przywrócili godność bezpośrednim studiom nad literaturą starożytną – hebrajską, grecką i łacińską – na której oparli swą koncepcję człowieka i świata. Ale dopiero w epoce oświecenia antyczna Grecja zdobyła pełną autonomię w historiografii poświęconej antykowi.
Uniwersytety wprowadzały ważne modyfikacje. Klasyczna łacina zastąpiła starą scholastyczną, zbarbaryzowaną. Dawne łacińskie przekłady Arystotelesa zastąpiono nowszymi edycjami humanistów. Również greka znalazła miejsce na uniwersytecie. Autorzy antycznego Rzymu i Grecji, szczególnie poeci i mówcy, zostali włączeni do kursów, przede wszystkim z myślą o zachęceniu studentów do naśladownictwa.
Obsesja Erazma z Rotterdamu
Niezależnie od swego podziwu dla mądrości starożytnych i ich duchowej niezależności, niemal wszyscy uczeni renesansu byli spadkobiercami fascynującego dziedzictwa średniowiecza, ludźmi głęboko religijnymi i ze swej natury chrześcijanami.