Rzeczozmęczeni, czyli czy i w jaki sposób człowiek może się uwolnić od przymusu zdobywania rzeczy
Materializm w odwrocie?
To się musiało zdarzyć. Rosnące przez lata nie tylko w świecie zachodnim materialistyczne aspiracje, rozbuchane zakupy, często bezmyślne (bo wszyscy biegają po sklepach, bo atrakcyjna cena, bo trzy pary butów za cenę dwóch itp.), w którymś momencie zaowocowały refleksją nad tym, jak dużo dóbr materialnych potrzebuje człowiek, żeby żyło mu się dobrze. Bo rzeczy, choć ułatwiają i umilają życie, posiadane w nadmiarze pochłaniają energię, przytłaczają. Wymagają troski: utrzymywania w należytym porządku, naprawy, ochrony przed kradzieżą itp. Stan ducha, który powoduje odwrót od niepohamowanej konsumpcji, James Wallman, amerykański dziennikarz, futurolog, prognostyk trendów, nazwał „rzeczozmęczeniem” (w polskim przekładzie jego książka nosi tytuł „Rzeczozmęczenie. Jak żyć pełniej, posiadając mniej”).
Formy sprzeciwu
Świat jest zasypany rzeczami. Globalna produkcja odzieży wzrosła w latach 2000–15 dwukrotnie. W latach 1990–2004 podwoiła się kwota, jaką przeciętny Brytyjczyk wydawał na ubrania. W USA podobnie – w 1991 r. przeciętny Amerykanin kupował rocznie 34 sztuki odzieży, w 2007 r. – 67 sztuk. W Polsce 30 lat temu samochód był dobrem luksusowym, dziś nasz kraj z liczbą 571 aut na 1000 mieszkańców plasuje się powyżej średniej unijnej, wyprzedzając m.in. Niemcy, Wielką Brytanię czy Francję.
Gdy w 2014 r. agencja reklamowa Euro RSCG Worldwide zleciła badania („The New Consumer and the Sharing Economy”), okazało się, że „wielu z nas czuje się przytłoczonych nadmiarem posiadanych rzeczy”, „większość z nas mogłaby doskonale obyć się bez prawie całego swojego dobytku”, „dwie trzecie uważa za niezwykle ważne, żeby przynajmniej raz w roku pozbyć się niechcianych dóbr”.