Ja My Oni

Życie w nadmiarze

Pułapki patchworkowej rodziny

Rozwody i ponowne małżeństwa czy kohabitacje oznaczają, że przybywa rodzin patchworkowych. Rozwody i ponowne małżeństwa czy kohabitacje oznaczają, że przybywa rodzin patchworkowych. Veronica Bogaerts / Getty Images
Jak się odnaleźć w neorodzinie.

W ostatnich miesiącach najbardziej elektryzujące plotki dotyczyły relacji rodzinnych księżnej Sussex – Meghan Markle. Jej stosunki z ojcem są złe – rozpisywały się media (matka rozwiodła się z nim, gdy Meghan miała 7 lat). Okładki i nagłówki plotkarskiej prasy były poświęcone temu, co przyrodnie rodzeństwo Meghan sądzi o niej i jej małżeństwie z księciem Harrym. To wszystko dowodzi niezbicie jednego: we współczesnym świecie relacje rodzinne są tak skomplikowane, że dla osób postronnych bywają kompletnie niezrozumiałe. Nie tylko bowiem żyjemy w czasach postrodziny, ale też potoczna wizja tego, jak te nowe relacje rodzinne wyglądają, jest daleka od rzeczywistości.

Czy siostra siostry jest moją siostrą?

Rodzina wielopokoleniowa odchodzi do lamusa. Według ustaleń GUS w miastach trzy pokolenia mieszkające razem to zaledwie 5 proc. wszystkich gospodarstw domowych, na wsiach – 13 proc. Socjologowie mówią wręcz, że nawet rodzina nuklearna, rozumiana – zgodnie z definicją zaproponowaną w połowie XX w. przez antropologa George’a Petera Murdocka – jako para osób przeciwnej płci plus przynajmniej jedno ich wspólne dziecko, przestaje być bezwzględnie dominującym modelem. Według Spisu Powszechnego z 2011 r. rodziny pełne (rodzice plus jedno lub więcej dzieci) stanowią 51 proc. W porównaniu do poprzedniego Spisu Powszechnego z 2002 r. to spadek o 5 proc. Więcej jest natomiast par bezdzietnych – 26 proc. (w 2002 r. było ich 23 proc.). Rośnie liczba dzieci mieszkających tylko z jednym rodzicem, tzw. rodzin monoparentalnych – matka plus dziecko to 20 proc. wszystkich typów rodzin (17 proc. w 2002 r.), ojciec plus dziecko to 3 proc. wszystkich rodzin (2 proc. w 2002 r.).

Jak podaje GUS, udział rodzin niepełnych z dziećmi do lat 24 na utrzymaniu wynosi na wsi ponad 18 proc. wobec 27 proc. w mieście. Oznacza to, że w mieście co trzecia rodzina z dzieckiem do 24. roku życia to rodzina monoparentalna. Większość samotnych matek to rozwódki (28 proc.), panny (23 proc.) i wdowy (10 proc.). Jest też jednak wśród nich znaczna grupa mężatek (39 proc.) – jako samotne GUS traktuje je wtedy, gdy np. małżonek i ojciec dzieci przez 3 miesiące jest nieobecny, bo pracuje za granicą. (Największy odsetek samotnych z tego powodu matek notuje się w województwach dolnośląskim i zachodniopomorskim). Ale jego nieobecność w domu może mieć też inne przyczyny i być wstępem do rozwodu. A to właśnie rozwód jest podstawową przyczyną przemian form rodziny.

Kiedyś rozstawali się głównie przedstawiciele klasy wyższej. Dziś rozwody zdemokratyzowały się i spowszedniały, choć dalej są znacznie częstsze w miastach niż na wsi. I to kobiety (w 70 proc. spraw rozwodowych) częściej wnoszą o rozwód niż mężczyźni. Najczęściej z par z kilkuletnim stażem oraz takich, które mają za sobą około 20 lat związku.

W Polsce wciąż sporo małżeństw – 70 proc. – trwa ze sobą całkiem dosłownie do grobowej deski. Naukowcy prognozują jednak, że rozwodów będzie coraz więcej. I mają ku temu podstawy: w 1950 r. było ich 11 tys., w 2010 r. – 61 tys., a w ostatniej dekadzie – 60–70 tys. rocznie. W przybliżeniu więc co trzecie małżeństwo w Polsce się rozpada. Jednak w krajach Europy Zachodniej i w Skandynawii rozwodów jest znacznie więcej. Tam co drugie małżeństwo kończy się rozstaniem.

Rozwody i ponowne małżeństwa czy kohabitacje oznaczają, że przybywa rodzin patchworkowych. Taka układanka może być w miarę prosta. Jednak jeśli nowy partner rodzica ma dzieci z poprzedniego (poprzednich) związku (związków), a rodzic będzie miał potomstwo z nowym partnerem – poważnie się komplikuje. Dziecku naprawdę trudno wyjaśnić, jak to możliwe, że (przyrodnia) siostra jego (przyrodniej) siostry nie jest jego siostrą. Nie bez kozery jedna z bohaterek bestsellerowej książki „Wielkie kłamstewka”, autorstwa Liane Moriarty, mówi: „Byli mężowie powinni mieć zakaz rozmnażania”.

Kto jest moim tatą?

Prof. Tomasz Szlendak z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu w książce „Socjologia rodziny” pisze o niepokojących różnicach w opiece nad własnymi dziećmi a dziećmi przybranymi. W mitach, bajkach czy opowieściach ludowych ze wszystkich kultur, badanych przez antropologów pod tym kątem, występowała figura złej macochy. Psychologowie ewolucyjni zauważyli, że dzieci, którymi opiekują się przybrani rodzice, są bardziej narażone na przemoc z ich strony i złe traktowanie. Wskazują na to badania z tak odległych i zróżnicowanych kulturowo miejsc, jak Trynidad, Aleuty, Indie, Irlandia czy Indonezja, np. analizy pary kanadyjskich profesorów psychologii Martina Daly’ego i Margo Wilson przeprowadzone na 841 rodzinach. Zjawisko to zostało nazwane efektem Kopciuszka. Ale przemocy dopuszczają się nie tylko kobiety. I mężczyźni stają się sprawcami przestępstw wobec dzieci swoich partnerek z poprzednich związków – niechlubnymi „ojczymami” i „konkubentami” z pierwszych stron gazet.

Efekt Kopciuszka mówi o psychologicznym podłożu ich przemocy: niechęci do inwestowania w dzieci, które nie przeniosą w przyszłość ich genów. Badania prowadzone pod kierunkiem psychologa ewolucyjnego Hillarda S. Kaplana z University of New Mexico wykazały, że dzieci wychowywane przez biologicznych ojców miały pięć i pół razy więcej szans otrzymania pieniędzy na studia niż dzieci wychowywane przez przybranych ojców, a jeśli dorastały z obojgiem rodziców biologicznych – trzykrotnie większe. To zaś dowodzi, że męskie inwestycje choć są inwestycjami w dzieci, mają jednak na celu zachęcenie partnerki (matki dziecka) do pozostania w związku. Potwierdzają to wyniki badań zespołu prof. Kaplana: mężczyźni znacznie więcej pieniędzy przeznaczają na dzieci z aktualnej relacji niż z poprzednich.

W rodzinie nuklearnej reguły dotyczące uczuć były jasne. Rodziców należało kochać i szanować. Wiadomo było, z kim więzi są najsilniejsze. W rodzinie patchworkowej funkcjonuje natomiast – jak to zauważyła prof. socjologii Elisabeth Beck-Gernsheim z University of Erlangen-Nuremberg (Niemcy) – „obieralność koligacji”. Ludzi wokół jest aż nadto i trzeba wybrać, czy emocjonalnie będzie bliższa przyrodnia siostra od wspólnej mamy czy siostra przyrodnia od wspólnego taty. Kto jest bardziej moim tatą? Ten, który opiekuje się mną, gdy jestem chora? Czy ten, który od święta weźmie mnie do kina? I co zrobić, jeśli mama rozstanie się z przybranym tatą? Jak podaje prof. Tomasz Szlendak w „Socjologii rodziny”, jedno na troje dzieci w USA doświadczy takich dylematów, zanim osiągnie pełnoletniość. W Europie – jedno na cztery.

Prof. Tomasz Szlendak pisze, że „liczba rozwodów wśród ponownie ożenionych jest nieco większa od liczby rozwodów pośród pierwszych małżeństw. Mamy tu do czynienia z przyśpieszającą karuzelą ślubno-rozwodową. (…) W ponownych związkach kobiety są dużo bardziej asertywne od mężatek w pierwszych małżeństwach. (…) Szybciej podejmują decyzję o rozstaniu, kiedy coś się w ponownym związku nie układa, mają już bowiem tego rodzaju doświadczenie za sobą, w związku z czym mniej ich ono przeraża”. W USA jedno na dziesięć ponownych małżeństw stanowi już trzecie z kolei małżeństwo dla jednej ze stron. Jednak to mężczyźni częściej od kobiet zawierają ponownie związek małżeński po rozwodzie (zrobi tak trzech na czterech z nich). Kobiety częściej od mężczyzn zostają same lub tworzą monoparentalne rodziny (tylko z dziećmi).

Ile znaczy macocha?

Życie w patchworku to więc stąpanie po kruchym lodzie, bo kobiety w takich układach są bardziej władcze, bo domowy budżet nadwyrężają alimenty, bo style wychowawcze wobec dzieci wspólnych różnią się od tych dla dzieci z poprzednich związków, bo ekspartnerzy walczą o prawo do dzieci, majątek, godność, bo nowego partnera obserwuje się, czy ma wystarczająco dużo cierpliwości do pasierbów, czy nie faworyzuje zanadto własnych dzieci etc. To wszystko sprawia, że życie w rodzinie zrekonstruowanej (jak też określa się patchworki) jest dalekie od idylli. Święte oburzenie na wieść, że ktoś nie utrzymuje relacji z przyrodnim rodzeństwem czy rodzicem, jest więc mocno przesadzone.

Co zatem zrobić, jeśli rodzice po np. 25 latach małżeństwa stwierdzą, że chcą się rozstać i zafundować swoim dzieciom właśnie taki patchwork? Najlepsze, co można zrobić, to zaakceptować, bo matka czy ojciec naprawdę są już dorośli (choć dzieciom się wydaje, że życie rodziców zaczęło się wraz z ich przyjściem na świat). I wspierać – szczególnie rodzica, który zostaje sam. Rozwód rodziców jest dla ich dzieci zawsze trudnym doświadczeniem. Nawet gdy są już dorosłe i mają swoje rodziny. Dzieci bowiem wyobrażają sobie, że rodzice zawsze będą razem. Rozwód wywołuje więc silne emocje: złości, smutku, żalu, tęsknoty. Rodzice jednak nie są i nie powinni być zakładnikami własnych dzieci.

Czasami dorosłe dzieci trzymają stronę jednego z rodziców. Nie chcą utrzymywać kontaktu z drugim. Tym samym niejako stają się stroną w sporze. Kładą na szali siebie. Tymczasem rozwód rodziców to sprawa ponad ich dziećmi. To rodzice stwierdzają, że ich życie będzie lepsze, jeśli już nie będą razem. Mają do tego prawo. Można się z tą decyzją nie zgadzać. Można się przeciwko niej buntować. Ale nie warto z tego powodu zrywać relacji.

Nowe, dorosłe często już rodzeństwo może tak samo „cieszyć się” z faktu, że do nich dołączyliśmy, jak my z tego, że rodzice się rozeszli. Warto jednak powściągnąć emocje i wypracować jak najbardziej poprawne z nimi relacje. Lepiej poznać te osoby, które rodzic wybrał sobie na nową rodzinę. Być ciekawym, kim są, zamiast zakładać z góry, jacy są. W ten sposób można ojcu/matce pomóc odnaleźć się w nowej skomplikowanej sytuacji rodzinnej, a przede wszystkim utrzymać z nim/nią relację.

Teoretycznie w rodzinie nuklearnej miłość przychodzi naturalnie. W patchworkowej trzeba się bardziej starać, być bardziej uważnym na to, co się robi i mówi, np. czy jest się wystarczająco serdecznym wobec pasierbów. Z drugiej strony „obieralność koligacji rodzinnych” powoduje, że w nowej rodzinie można nieoczekiwanie odkryć kogoś naprawdę bliskiego naszemu sercu, np. przyrodnią siostrę czy macochę. Relacje takie mogą trwać nawet po śmierci rodzica, który wprowadził swoje dzieci w nową rodzinę. Wszystko zależy od więzi, która połączy konkretne osoby. Od tego, ile te osoby dla siebie znaczą.

Ja My Oni „Jak być wystarczająco dobrą rodziną” (100140) z dnia 12.11.2018; Ułożyć się w rodzinie; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie w nadmiarze"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną