Anna, samotna matka, traciła pracę dwukrotnie. Ten drugi raz, w 2004 r., okupiła depresją. Zaczepiła się w ubezpieczeniach, w branży dla niej zupełnie nowej. Pracownikom tłumaczono, że muszą „tryskać entuzjazmem”. Więc grała, jak tylko umiała. Pękała po powrocie do domu, na oczach 9-latka. Do lekarza poszła, gdy jej syn na drzwiach lodówki umieścił kartkę „ryczenie zakazane”. Uporała się z depresją po roku dzięki lekom i psychoterapii. Jej teraźniejsza praca (samozatrudnienie) to ciągła walka, by zdobyć nowych klientów i by starzy klienci nie odpłynęli do konkurencji. Wyczekuje emerytury jak zmiłowania.
Andrzej był szefem dużej firmy. Zwolnienie go zaskoczyło. Mimo dużego potencjału, kompetencji, umiejętności, kontaktów nie umiał sobie z tą sytuacją poradzić. Nie spał, zaczął pić. Do psychologa wysłała go żona. Wspólnymi siłami udało się odbudować u Andrzeja poczucie wartości.
Beata wciąż ma z tym problem, choć zwolniona nie została. Dla niej szokiem było przeniesienie z pełnego na połówkę etatu. Potraktowała to jako wstęp do zwolnienia, na które nie zasłużyła. Właśnie wtedy dorobiła się choroby tarczycy. Uważa, że przez stres. Odzyskała pełen etat, ale niepewność tkwi w niej do dziś. Jak żebrak wyczekuje pochwał, że dobrze pracuje.
Nie tylko bezrobocie
Ależ problem bezrobocia w Polsce znika – powie ktoś. Ono spada, tak niskie nie było od 1990 r. Pracodawcy narzekają na brak rąk do pracy. Pracownicy wreszcie złapali oddech. Psycholog pracy i organizacji dr hab. Sylwiusz Retowski z Uniwersytetu SWPS, autor monografii „Bezrobocie i odpowiedzialność”, uprzedza jednak: to tak prosto nie działa. Cztery lata temu – i niedawno ponownie – badał dużą prywatną firmę produkcyjną w województwie warmińsko-mazurskim. Pięćset osób. Faktycznie, ludzie mniej myślą o tym, że utracą pracę. Wiedzą, że znajdą nowe zajęcie. Ale wciąż się boją. Czego? Że w tej pracy, którą mają, im się pogorszy. – Sumarycznie w tym zakładzie niepewności jest mniej, ale ona nie odpuszcza – konstatuje badacz. – Działa jako długotrwały stresor. Powoduje, że ludzie mniej się angażują w firmę i mają do niej mniej pozytywne uczucia. I tak będzie dalej. Bo restrukturyzacje się nie skończą.
Teresa Chirkowska-Smolak i Jarosław Grobelny w szkicu „Przemiany współczesnego rynku pracy – w stronę niepewności” piszą: „Pracownik nie musi doświadczać rzeczywistej utraty pracy; stresujące wydarzenie nie nastąpiło, ale je antycypuje, postrzega związane z tym ryzyko i czuje się tym poważnie wystraszony. Możemy mieć zatem do czynienia z sytuacją, kiedy pracownicy będą odczuwać silny niepokój, podczas gdy takie zagrożenie obiektywnie nie występuje. Przewidywania dotyczące pojawienia się stresującego zdarzenia są tak samo ważnym, jeśli nie ważniejszym nawet źródłem lęku niż samo wydarzenie”. Według specjalistów długotrwałe poczucie zagrożenia może mieć równie negatywne skutki jak utrata pracy.
– Praca zawodowa jest tak ważna, bo spędzamy w niej jedną czwartą naszego życia, zarabiamy pieniądze, mamy kontakty z ludźmi, doświadczamy emocji – tłumaczy psycholog dr Irena Leszczyńska, specjalista psychologii klinicznej. – Jest ona fundamentem, który buduje naszą wartość. Na innego człowieka także patrzymy często przez pryzmat miejsca, w którym pracuje. Lekarze twierdzą, że 50 proc. porad lekarskich to następstwa stresu w pracy – choroby rzeczywiste, ale też wynik tego, że ludzie uczą się lawirowania. Mogą pracować w złych warunkach, w zimnie, na wietrze, w wilgoci – jeśli mają dobre relacje w pracy, są w stanie dużo wytrzymać. Co innego, gdy brakuje im poczucia bezpieczeństwa. Skutki tego braku, jego wpływ na stres są niemierzalne.
Niestety, wielu szefów wciąż żyje w błędnym przekonaniu, że straszeniem, klimatem zagrożenia i niepewności skłonią ludzi do bardziej wydajnej pracy.
Stres pracowy powszedni
W popularnej skali stworzonej w latach 60. przez psychiatrów Thomasa Holmesa i Richarda Rahe źródłem najsilniejszego stresu, któremu przypisano 100 jednostek, jest śmierć współmałżonka. Utrata pracy została wyceniona na 47 jednostek. To bardzo umowne, bo stres może być szczególnie silny, gdy człowiek nie spodziewa się zwolnienia, gdy długo pracował w danym miejscu, gdy nie jest już młody. Wśród czynników wywołujących stres w zestawieniu Holmesa i Rahe znalazły się też inne zdarzenia związane z pracą: rozpoczęcie nowej (39), zmiana stopnia odpowiedzialności (29), starcia z szefem (23), zmiana warunków pracy lub otoczenia (20). Autorzy wskazali na zależność statystyczną pomiędzy skumulowanym stresem doświadczonym przez człowieka w danym okresie a prawdopodobieństwem zapadnięcia na poważną chorobę.
Odporność na zawirowania związane z pracą jest kwestią indywidualną, w dużej mierze zależy od cech osobowości. Dr Leszczyńska wskazuje, że jedni ludzie na zwolnienie z pracy reagują utratą poczucia własnej wartości, bezradnością, depresją, potrzebują pomocy. Inni traktują to jako wyzwanie, przepustkę do nowego doświadczenia życiowego. Osoby nadwrażliwe mają tendencję do oskarżania siebie. Jeśli są zamknięte w sobie albo nie mają nikogo, z kim mogłyby się podzielić kłopotem, długo pozostają w kręgu negatywnego myślenia. Osoby otwarte radzą sobie lepiej. Ogromną rolę ma wsparcie otoczenia. A z tym też jest problem. Ludzie często oczekują większego wsparcia, niż otrzymują, więc czują się pozostawieni sami sobie.
Czasy, w których powstała skala Holmesa i Rahe, trudno porównywać z teraźniejszością. Wtedy kto był sumienny i miał dobry zawód, mógł go wykonywać przez całe życie. I to nierzadko w jednej firmie. Dziś jedne zawody znikają, w ich miejsce pojawiają się nowe. Tempo zmian już jest duże, a i tak raczej wciąż przyśpiesza, niż zwalnia. Niektóre firmy prowadzą politykę stałej rotacji kadr, by pracownicy czuli się niepewnie i rywalizowali ze sobą ze wszystkich sił. Klasyczne umowy o pracę na czas nieokreślony są wypierane przez inne formy zatrudnienia – umowy na czas określony, cywilnoprawne, „wypożyczanie” pracowników z agencji pracy tymczasowej, samozatrudnienie wymuszone przez pracodawcę. Często nie dają one ludziom takiej ochrony i poczucia stabilizacji.
Z badań opublikowanych przez Europejską Agencję Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy (EU-OSHA, 2013) wynika, że w Polsce – podobnie jak w całej Europie – najczęstszą przyczyną stresu związanego z pracą jest niepewność zatrudnienia lub reorganizacja – 84 proc. wskazań (średnia europejska – 72 proc.). Czynniki, które do tej pory uznawano za najważniejsze źródła stresu, takie jak długie godziny pracy, nadmierne obciążenie pracą, doświadczanie nękania lub mobbingu, znalazły się na dalszych pozycjach.
Badania wykazały też, że umowy niestandardowe, popularnie zwane śmieciówkami, nie tylko wiążą się z subiektywnym poczuciem niepewności zatrudnienia i jego konsekwencjami. Coś się takiego dzieje, że osoby, które pracowały na śmieciówkach, w dalszym życiu zawodowym częściej doświadczają bezrobocia, a także mają dużo mniejsze szanse na zatrudnienie na umowę bezterminową. Umowy te są szczególnie często stosowane wobec osób młodych, wkraczających na rynek pracy. Stąd traktowano je jako pierwszy krok ku stabilnej karierze, przejściowy epizod. Coraz częściej słychać głosy, że jest to ślepy zaułek, rodzaj pułapki.
Alternatywa niszowa
Polscy psychologowie pracy – także prof. Retowski – w ślad za badaczami z Zachodu zaczynają uwzględniać dwa rodzaje niepewności. Pierwsza niepewność zwana ilościową sprowadza się do obaw przed utratą pracy. Druga – jakościowa, dotyczy obaw przed pogarszającymi się warunkami pracy (gorsza umowa, obniżka płac, nadmiar obowiązków, brak możliwości rozwoju kariery, konieczność uczenia się nowych umiejętności). I właśnie ten drugi rodzaj wybija się obecnie na plan pierwszy.
Prof. Retowski wskazuje, że za sporą część niepewności, jakiej doświadczają polscy pracownicy, odpowiada sektor publiczny, do którego często szły osoby ceniące sobie stabilność. Nowe rodzaje umów dotykają różnych grup z budżetówki. Coraz więcej lekarzy i pielęgniarek pracuje na kontraktach. Może za lepsze pieniądze, ale z niepewnością. W życiu nauczycieli dużo zmieniła ostatnia reforma. Część musi pracować w 2–3 szkołach, czasem w 2–3 miejscowościach. To nie czyni ich życia łatwiejszym. Urzędnicy dzięki odpowiednim procedurom mieli być wyłączeni spod wpływu zmian politycznych. Nie są. Teraz polityka zaczyna dotykać sędziów. – Nie mówimy o pilotach czy kosmonautach, ale o grupach naprawdę licznych. Czy coś, co jest pod kontrolą państwa, też musi generować tyle niepewności? – pyta retorycznie.
Wie, że u osób mało odpornych brak bezpieczeństwa wyzwala bezsilność, poczucie utraty kontroli nad ważnymi zdarzeniami w życiu. Niektórzy wybierają wariant alternatywny – biorą rozbrat z pracą, by uniknąć zagrożenia, że ją stracą, uwolnić się od perspektywy reorganizacji, zdobywania nowych umiejętności. Żyją z oszczędności, z zajęć dorywczych, z zasiłków pomocy społecznej, wsparcia udzielanego przez rodzinę (np. w zamian za opiekę nad wspólnymi starymi rodzicami). Gdy już sobie wszystko poukładają, robi się całkiem znośnie. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Gdańskim świadczą o tym, że alternatywnym jest tylko trochę gorzej niż statystycznemu Polakowi. A od bezrobotnych, którzy pracy szukają, są bardziej zadowoleni, lepiej oceniają swoje stosunki z najbliższymi, a także – o dziwo – sytuację finansową oraz perspektywy na przyszłość. Nawet stan kraju jawi się im w jaśniejszych barwach. Najczęściej żyją minimalistycznie, ale mają poczucie, że sterują własnym losem, że świat jest przewidywalny, choć nieprzyjazny i niesprawiedliwy. Bronią się przed próbami aktywizacji zawodowej. Wyrwanie ich z kokonów, które sobie zbudowali, wymaga dużego wysiłku, z pomocą psychologa włącznie.
Mama Marty (28 lat, magister filologii) uważa, że niewiele brakowało, by jej córka, ugrzęzła w tego typu alternatywie. Wprawdzie aktywnie poszukiwała pracy, ale z drugiej strony coraz wygodniej żyło się jej na własnych warunkach. Rodzice udzielali jej wszelkiego wsparcia, choć coraz częściej zastanawiali się, co dalej. W końcu córka znalazła posadę w poważnym urzędzie (chciała być „urzędaskiem”), ale nisko płatną. Zamiast radości były wielodniowe łzy, że trzeba wejść w kierat, że mało czasu pozostaje na zainteresowania i przyjemności. Choć minęły dwa lata i Marta awansowała, jest ceniona, w jej stosunku do pracy wciąż wyczuwa się niechętny dystans, poczucie przymusu. Rodzicom Marty, dla których praca jest czymś oczywistym, niepodlegającym dyskusji, postawa młodej wydaje się czymś osobliwym. Ale cieszą się, że córka nie zasiliła grona młodych, którzy start w dorosłe życie opóźniają w nieskończoność, bo dobrze im na garnuszku rodziców.
Rachunek odłożony w czasie
Niektórzy psychologowie mówią, że milenialsi – najmłodsze pokolenie na rynku pracy – przyjęli podobną perspektywę jak pracodawcy, którzy od dawna obsadzają się w roli dawców dobra, jakim jest praca. Także uważają, że mają do zaoferowania coś wartościowego, o co szefowie powinni zabiegać. Ci zaś narzekają, że młodzi są trudni, chimeryczni, nie można na nich liczyć. Zmieniają firmy niczym rękawiczki. Chcą pracować, ale nie całe życie. Oczekują dużej swobody i elastycznego czasu, żeby móc realizować pozapracowe pasje. Ślęczenie w firmie po godzinach, przed czym nie bronią się ich starsi koledzy, to nie ich bajka. Bardzo cenią sobie równowagę między pracą a domem. Marzą o pracy ciekawej i umożliwiającej rozwój. Niektórzy psychologowie łączą te zmiany z kulturą konsumpcji. Diagnozują, że „etyka ciężkiej pracy została zastąpiona etosem pracy pasjonującej”. Co zresztą generuje frustracje, bo tej pasjonującej jest mało, a ciężkiej i monotonnej dużo.
Trudno jednak abstrahować od zmiany cech samej pracy, od takich zjawisk jak chociażby pracujący biedni, których zarobki nie wystarczają na zaspokojenie elementarnych potrzeb, czy omawiana tu niepewność. Do niedawna praca kojarzyła się jednoznacznie pozytywnie. Teraz psychologowie, chcąc opisać jej wpływ na ludzi, rozkładają ją niejako na czynniki pierwsze. I okazuje się, że może być praca dobra i zła. Tak zła, że czasem wręcz lepiej nie pracować.
Biznes dość długo widział głównie pozytywne skutki zmian na rynku pracy. Nie od razu było jasne, że pewne koszty niepewności pracy spadną także na pracodawców. Że maleje wtedy satysfakcja i zaangażowanie w pracę, pojawia się dystans i brak zaufania do firmy, spada lojalność. Dziś już to widać. Nie tylko w zachowaniach młodego pokolenia. Starsi z utęsknieniem wypatrują emerytury, nawet jeśli jest mizerna. Na przywrócenie niższego wieku emerytalnego zareagowali lawiną odejść z pracy. Zachęty, by z własnej woli wydłużyć aktywność, nie dały efektu.
Dr Paweł Jurek, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego, badał hierarchię wartości związanych z pracą wśród uczestników portalu rekrutacyjnego. Wybierali oni najczęściej właściwości pracy przypisane do kategorii „specjalizacja” i „wyzwania”. Chcieli wykonywać trudne zadania, z którymi inni sobie nie radzą, na wysokim poziomie merytorycznym, być ekspertami w swojej dziedzinie. Dla pracy, która to oferowała, najwięcej osób skłonnych było zrezygnować z innych jej walorów. Bezpieczeństwo rozumiane jako stabilne warunki pracy, stałe zarobki, gwarancja zatrudnienia, uplasowało się na miejscu piątym. Niespecjalnie wysoko. Dla kobiet było ważniejsze aniżeli dla mężczyzn (dopiero siódme miejsce). Czyżbyśmy oswajali się z niepewnością?
– Brak bezpieczeństwa zawsze jest bolączką, zawsze ma skutki negatywne – konstatuje dr Jurek. – Z bezpieczeństwem natomiast wiąże się większa kreatywność, większa lojalność, więcej przedsiębiorczości i inicjatywy. To jest bezdyskusyjne. I niezależne od tego, co ludzie uważają za ważne. Ale to nie znaczy, że na każdym etapie życia jednakowo bezpieczeństwo doceniają. Poza tym, gdy ono rośnie, to rośnie też apetyt na inne motywatory, niejako z wyższej półki.
Z badań dr. Jurka wynika, że ten stan utrzymuje się od 10 lat, mimo sporych zmian na rynku pracy. Bezpieczeństwo ma największe znaczenie dla osób z grupy wiekowej 25–28 lat. Wraz z wiekiem przywiązanie do niego maleje. Najmniej liczy się dla osób powyżej 35. roku życia. Dr Jurek sądzi, że to dlatego, iż najmłodsi, zatrudniani najczęściej na mało stabilnych warunkach, oczekują tego, czego im brak. Później, gdy już okrzepną, upewnią się co do swoich kwalifikacji i kompetencji, nie muszą się tak skupiać na bezpieczeństwie i zwracają uwagę na inne cechy pracy. Albo gotowi są podjąć ryzyko, bo mają różne zobowiązania – żonę, dzieci, mieszkanie, kredyt.
W poszukiwaniu szczepionki
Dżinn niepewności hula po świecie. Nic nie wskazuje na to, by rychło dał się okiełznać. Jak sobie radzić? – Zmiany zachodzą bardzo szybko, natomiast ludzie przystosowują się niezwykle wolno – stwierdza dr Irena Leszczyńska. Oczywiście można pracować nad własnym podejściem do zmian, nad otwartością, elastycznością, co ułatwia radzenie sobie ze stresem i pozwala dłużej zachować zdrowie. Podkreśla, że dobrze jest mieć zawsze jakiś plan B. Być czujnym, by uniknąć zaskoczenia, szoku. Nie chodzi tu o czujność, która powoduje, że człowiek czuje się permanentnie zagrożony. Raczej o małą jej dawkę działającą jak szczepionka. O myślenie pod kątem swoich kompetencji: co ja jeszcze potrafię, co jeszcze mogę robić.
Dr hab. Sylwiusz Retowski podkreśla, że samoświadomość i ciągłe doskonalenie się wymagają wysiłku, ale mogą się opłacić. Uważa jednak, że czas spojrzeć także z innej perspektywy. Dotychczas wszyscy koncentrowali się na cechach ludzkich, które pomagają radzić sobie z niepewnością pracy. Nie każdy je ma. Ale jest ważny czynnik, którym można oddziaływać z zewnątrz. Na Zachodzie, gdzie bardziej dba się o ludzi, uwzględniany jest już od dawna. Dzięki niemu pracownicy lepiej znoszą niepewność. Pozwala ono dłużej utrzymać zaangażowanie w pracę i zdrowie. To prosta rzecz: sprawiedliwe traktowanie. Też ludzka potrzeba. Co najmniej równie ważna jak poczucie stabilności i bezpieczeństwa.