Duża ilość czasu, jaki ludzie spędzają w pracy, jest cechą współczesnych społeczeństw. Według różnych danych to średnio od 35 godzin tygodniowo w krajach takich jak Holandia, do 42–43 godzin w krajach takich jak Polska. Coraz częściej nie pracuje się we własnych gospodarstwach rolnych czy warsztatach rzemieślniczych, lecz w środowiskach zarządzanych i konstruowanych przez innych. Prawie połowa doby upływa człowiekowi wśród osób, które zostały przydzielone do ich zespołów, na wykonywaniu czynności, które zostały im zlecone, w miejscach, na wystrój których mają minimalny wpływ. To starcie oczekiwań, osobowości, indywidualności tworzy silne napięcie. Potrzeby pracowników zajmują coraz ważniejszą rolę we współczesnej teorii i praktyce zarządzania, wciąż jednak są organizacje, które bynajmniej nie zwracają uwagi na to, jak ich pracownicy się w nich czują. W pewnym sensie można powiedzieć, że w zarządzaniu ścierają się ciągle dwie wizje: człowieka dopasowującego się do procesu pracy oraz pracy dostosowującej się do człowieka i jego ewoluujących potrzeb.
Pod kształt łopaty
Ponieważ zarządzanie jako teoria powstało na początku XX w. w fabrykach i jego głównym obszarem zainteresowania była początkowo produktywność, a jego twórcy – Frederick Winslow Taylor, Henry Ford i Henri Fayol – początkowo nie skupiali się nadmiernie na kwestii, czego ludzie potrzebują, by być zadowolonymi. Zadawano sobie raczej pytanie, co jest potrzebne, by mogli efektywnie pracować. Pierwsze badania przeprowadzane przez Taylora dotyczyły np. wyposażenia stanowisk pracy, wielkości i kształtu łopat, jakimi operują ładowacze itp. Podobnie w przypadku Forda – nie interesowało go szczęście pracowników i to, dlaczego w ogóle pracują. Ważny był efekt: tanie samochody, na które będzie stać niemal każdego Amerykanina.