Ryszarda Socha: – Wraz ze wzrostem liczby rozwodów rośnie akceptacja społeczna i dla samego zjawiska, i dla osób, które się rozstają. To dobrze czy źle?
Magdalena Błażek: – Ta akceptacja ma plusy i minusy. To, że jest większa, w jakiejś mierze uwalnia ludzi znajdujących się w życiowych czarnych dziurach. Myślę tu o osobach, które trwały w związkach bardzo kiepskich, naruszających ich granice, przemocowych, stwarzających wręcz zagrożenie dla życia i zdrowia, totalnie niedobranych. W takich przypadkach brak akceptacji społecznej powodował mnóstwo ludzkiego nieszczęścia. Z drugiej strony skłaniał do podejmowania większych starań zmierzających do poprawy związku. Teraz często widać brak wytrwałości, nadmierną łatwość w podejmowaniu decyzji rozwodowych. Zdarzało mi się badać ludzi 24–25-letnich, którzy ledwo wzięli ślub i już się rozwodzą. Bo się pokłócili, bo już nie jest tak ekscytująco jak na początku. W rozpędzonym świecie często nie mają czasu się zatrzymać i zastanowić nad sobą, możliwościami naprawienia swojego związku, nad sensem dalszego bycia razem lub rozstania.
Akceptacja akceptacją, a rozwód wciąż jest ogromnie stresującym przeżyciem, umieszczanym na drugim miejscu, zaraz po śmierci małżonka. Dlaczego?
Bo to doświadczenie, podobnie jak śmierć bliskiej osoby, załamuje linię życiową. Wiąże się z koniecznością pogrzebania pewnej wizji samego siebie, swoich celów, planów, zadań, które się realizowało wraz z drugim człowiekiem w intensywnej intymności. Jest pożegnaniem z dotychczasowym kształtem życia. Im dłuższy staż małżeński, tym więcej wspólnych rzeczy do pochowania i tym większy kawał życia, o którym ludzie często wtedy myślą, że jest stracony. Bo np. ćwierć wieku związku nie doprowadziło do ukształtowania relacji, na której można by się opierać do końca swoich dni. To katastrofa, która podważa sens tych wspólnych lat.
A co z dobrymi chwilami, które też pewnie były?
Taka perspektywa na etapie rozwodu jest z reguły mocno ograniczona czy wręcz wyłączona. Człowiek, gdy już podejmie decyzję, w tym rozwodową, zamyka się poznawczo. Realizuje wybrany cel i nie dopuszcza alternatywnych rozwiązań, eliminuje niuanse, które by go wybijały z postanowienia. Pewna kobieta, która po 30 latach małżeństwa rozwodziła się, ale jeszcze mieszkała z partnerem, podczas badania powiedziała: „Jednej rzeczy nie mogę robić: nie mogę patrzeć na mojego męża, jak on pochyla nad krzyżówką tę siwą głowę, bo wtedy przypomina mi się to wszystko, cośmy przeżyli, i tak mnie ściska, że jestem gotowa się wycofać”. Zatem w trakcie rozwodu, żeby wytrwać w podjętej decyzji, ludzie zamykają się na informacje pozytywne i bardzo często definiują swoje małżeństwo przez pryzmat tylko negatywny. Druga sprawa, że rozwód jest kryzysem, który zaczyna się zwykle na długo przed sprawą w sądzie i nie znika zaraz po zakończeniu małżeństwa.
Jak długo trwa?
Mniej więcej dwa lata. Wówczas stres jest jeszcze silniejszy niż w fazie rozpadu małżeństwa. Człowiek bowiem traci bezpieczny, oswojony świat, nawet jeśli był on pełen bólu. I musi przejść dość długi proces, by zdefiniować siebie na nowo.
Co się w tym czasie dzieje?
Można wyodrębnić 3 etapy. W pierwszym trzeba poradzić sobie z negatywnymi emocjami, które pojawiają się w związku z rozwodem, np. smutkiem, lękiem, poczuciem winy, krzywdy i zranienia, złością, gniewem. Jakie to będą emocje i jak silne, zależy od tego, co konkretnie wydarzyło się w danym związku, jakie były powody rozpadu. Ważne jest też zaakceptowanie faktu, że te uczucia mają prawo się pojawić. Ale każdy człowiek od tego ma wolną wolę i dojrzałość, żeby swoje stany emocjonalne regulować w dojrzały sposób. Czyli to, że nienawidzi byłego małżonka, nie musi się wyrażać w przebijaniu opon w jego samochodzie.
Drugi etap polega na zdefiniowaniu samego siebie na nowo, ustaleniu nowych życiowych celów i zadań. Wprawdzie posiadanie dzieci nie pozwala wykluczyć byłego małżonka całkowicie, ale chodzi o określenie własnej linii życiowej już bez osoby, z którą człowiek się rozstał.
Trzecia faza to bilans zysków i strat, możliwie zobiektywizowany. W wyniku tego bilansu powinno się uzyskać świadomość, co to małżeństwo wniosło dobrego do życia. To mogą być wartości z różnych poziomów, np. kogoś nauczyło cierpliwości, ktoś dzięki mężowi czy żonie polubił żeglowanie. Każda osoba coś wnosi do życia człowieka. Nawet jeśli nie umiał się z nią porozumieć, jeśli go zdradziła czy skrzywdziła w inny sposób.
Bilans zatem oznacza odwrót od wcześniejszego zamknięcia poznawczego, zerwanie z przeczernionym obrazem byłego czy byłej?
To prawda. Niestety, część osób rozwiedzionych w ogóle nie dochodzi do tego etapu. On wymaga pewnej dozy spokoju wewnętrznego. Czyli człowiek musi już mieć za sobą intensywne negatywne emocje, by umieć spokojnie pomyśleć. A ludzie nie zawsze sobie z tym radzą. U niektórych latami jeszcze wspomnienie małżeństwa, małżonka wywołuje bardzo dużo negatywnych przeżyć.
Są też różnice między kobietami i mężczyznami w reakcjach na rozwód. Wynika to z badań pani zespołu na tym, jakie problemy poznawcze i emocjonalne się w tej sytuacji pojawiają.
Wśród 120 rozwodzących się par problemy w zakresie funkcjonowania emocjonalnego i poznawczego wystąpiły zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Ale kobiety częściej prezentowały usztywnienie w myśleniu i postawach oraz doświadczały poczucia samotności. Natomiast mężczyźni większy problem mieli z poczuciem utraty kontroli nad sytuacją oraz z obniżoną samooceną.
Skąd te różnice?
Jeśli chodzi o ocenianie siebie, u mężczyzn rozwód oznacza: jeśli ona cię już nie chce, to coś jest z tobą nie tak. Poczucie utraty kontroli jest zaś w moim przekonaniu także wynikiem zaskoczenia. Bo to kobiety częściej wnoszą o rozwód. I nawet jeśli wcześniej jakoś okazują, że nie są zadowolone ze związku, to mężowie na ogół tych sygnałów nie odbierają. A to w jakiejś mierze sprawia, że kobiety są skłonne winą za rozpad związku obciążać mężczyzn, a mężczyźni mają większą gotowość, by tę winę na siebie przyjąć.
Z kolei sztywność myślenia, silniejsza u kobiet, ich zamknięcie się na alternatywną relację z byłym mężem, ma kluczowe znaczenie dla sprawy kontaktów z dzieckiem. Taka kobieta, często mającą poczucie krzywdy, zapomina, że dziecko ma dwoje rodziców. Przyjmuje, że mężczyzna niedobry dla niej, będzie również niedobry dla dziecka.
A dlaczego kobiety czują się bardziej samotne, skoro zazwyczaj pozostają przy nich dzieci?
Myślę, że to się bierze z ciężaru samodzielnej, samotnej odpowiedzialności oraz z poczucia porzucenia nie tylko jako osoby, lecz także jako matki. Bardzo szybko można się przekonać, jak trudnym zadaniem jest samotne rodzicielstwo. Trzeba sobie radzić z decyzjami, z całym bałaganem codziennego życia. I wiele kobiet dopiero po wyprowadzeniu się mężczyzny odkrywa, że jednak on coś w domu robił, a teraz muszą robić wszystko same. Zostają z rodzicielstwem bez partnera, bez seksu, bez intymności. Z obowiązkami, myślami i przeżyciami, których nie mają z kim dzielić. Muszą się zmierzyć z realnymi stratami.
To zapewne jest w większym stopniu udziałem tego, kto podjął decyzję o rozwodzie?
Ale z czasem uruchamia się także u tej drugiej strony. Myślę, że nie da się powiedzieć, dla kogo sytuacja emocjonalna jest trudniejsza.
Co można zrobić, żeby mniej bolało, żeby szybciej mieć cały ten kryzys za sobą?
Boleć musi. Ważne, by doszło przy tym do wewnętrznego przekształcenia człowieka. Żeby wyciągnął on wnioski z tego doświadczenia, na nowo otworzył się na świat, na innych, na samego siebie.
Czyli jest z tego jakiś pożytek.
Ktoś, kto przechodzi ten proces prawidłowo, uczy się czegoś o sobie, o tym, jakie popełnił błędy. Jak już mówiłam, elementem rozwodzenia się jest koncentracja na wstrętnym współmałżonku, przecenianie jego wad i błędów, a niedocenianie własnych. Czyli następuje deformacja percepcji. Po rozwodzie sprawą kluczową jest poddanie rzetelnej analizie także swoich zachowań i sposobu nawiązywania i utrzymywania relacji. Żeby wnioski nie sprowadzały się tylko do tego: bo miałam złego męża, bo miałem złą żonę. Rozwód jest rodzajem traumy, która załamuje rozwój. I po rozwodzie, jak po każdej traumie, człowiek może powrócić do poprzedniego stanu, do dobrego funkcjonowania, do integracji wewnętrznej. Czyli wraca samokontrola, regulacja emocji, która w trakcie rozwodu bywa bardzo zaburzona. Ten powrót nazywa się rezyliencją, czyli sprężystością psychiczną. Ale są też osoby, które doświadczają posttraumatycznego wzrostu.
Stają się lepsze, mądrzejsze niż przed rozwodem?
Tak. Dotyczy to osób, które poddały bardzo głębokiej refleksji całą sytuację rozwodową i wyciągnęły z niej wnioski. Jednym z działań, które pomaga w tym wzroście, jest pisanie pamiętnika. Amerykański psycholog Jonathan Haidt w książce „Szczęście” opisał badania swojego kolegi po fachu Jamesa W. Pennebakera. Wynika z nich, że ludzie, którzy po traumie pisali pamiętnik, mieli większe szanse na posttraumatyczny wzrost. Szybciej dokonywała się w nich regulacja prowadząca do integracji wewnętrznej, ale już na wyższym poziomie. Z każdej traumy można wyjść lepszym, jeżeli się to dobrze przepracuje.
Coś jeszcze pomaga?
Do aktywności ratujących należą zainteresowania. Pamiętam kobietę, której w okresie rozwodzenia się przyszło na myśl, że zawsze chciała grać na pianinie. I zapisała się na lekcje. Nauka szła jej dobrze. Czerpała z niej dużo radości. To, po pierwsze, wzmocniło ją jako osobę – była chwalona, więc grała coraz lepiej. Po drugie, zyskała takie pole, które dawało możliwość emocjonalnego odreagowania. W muzyce, w tym uderzaniu w klawisze jej emocje znajdowały ujście.
Jak dużo osób osiąga ów wzrost?
Psycholog kliniczny, psychiatra i filozof Kazimierz Dąbrowski twierdził, że ok. 10 proc. ludzi. Niewątpliwie dużo więcej co najmniej wraca do stanu równowagi. Sprzyja temu wysoki poziom otwartości poznawczej, elastyczność.
A co przeszkadza?
Brak stabilności emocjonalnej, rozchwianie. Problemy mogą mieć też osoby po wielu traumach, często z okresu dzieciństwa. Ich konstrukcja psychiczna bywa bardzo krucha, podatna na pojawienie się negatywnych emocji. U nich rozregulowanie rozwodowe może skutkować depresją albo ukształtowaniem się postawy podejrzliwości wobec świata. Bo kolejny raz czują się zranieni, skrzywdzeni. Niektórzy ludzie idą w kierunku przedłużających się procesów sądowych. Ciągle zakładają byłemu małżonkowi nowe sprawy. Zatrzymują się na etapie walki. I nie są w stanie dostrzec tego, że ta walka zjada ich, zjada dzieci i niczego konstruktywnego nie przynosi.
Sporo tych niebezpieczeństw i ślepych uliczek.
A warto jeszcze zwrócić uwagę na pułapkę regresji i podwójnej regresji. Częściej zamykają się w nich kobiety. Ta pierwsza pułapka została opisana przez prof. psychologii E. Mavis Hetherington. Polega ona na zamknięciu się w świecie dziecka, skoncentrowaniu na jego sprawach, pewnym wycofaniu na poziomie emocjonalnym z dorosłych kontaktów, bo te z dzieckiem są bezpieczne. Dość rozpowszechnioną tendencją u kobiet po rozwodzie jest sypianie z dzieckiem. Żeby się przytulić, poczuć ciepło, bliskość drugiego człowieka. Po rozwiedzionych kobietach to widać, bo w ich zachowaniach pojawia się infantylizm. Ale gorszą rzeczą jest to, że taka sytuacja prowadzi do kształtowania się postawy nadopiekuńczości u matki, a także czasami do zawłaszczenia dziecka. I to jest niebezpieczne dla rozwoju dziecka, dla zdobywania przez nie samodzielności życiowej.
Na czym polega podwójna regresja?
Opisuje ją prawnik i psycholog Maria Beisert, która wskazuje na społeczno-kulturowe uwarunkowania tego stanu. Do koncentracji na sprawach dziecka dochodzi powrót do bycia dzieckiem swoich rodziców – w Polsce ujawnia się to w badaniach. Sytuacja rozwodu sprzyja temu, żeby zbliżyć się do rodziców, szukać u nich wsparcia, oddać im część odpowiedzialności za własne życie, a także możliwość decydowania. To też w większym stopniu dotyczy kobiet niż mężczyzn. W takim przypadku kobieta znowu staje się córką mamusi i tatusia. Ich rola rośnie. Częściej są potrzebni do opieki nad wnukami, męskie zadania w rodzinie przejmuje dziadek dzieci. Bywa tak, że to rodzice decydują, gdzie ich dorosła przecież córka ma mieszkać, dokąd jechać na wakacje. A później, gdy spotka innego mężczyznę, następuje zwarcie rodzice–nowy partner i pojawia się trudny konflikt.
I szanse na udany związek maleją.
Oczywiście. Bo to nie ma nic wspólnego z dojrzałym wychodzeniem z kryzysu.
Czy są jakieś pułapki, na które powinni uważać mężczyźni?
Kiedyś mówiło się, że mężczyznom przede wszystkim grozi szybkie powtórne małżeństwo, gdyż oni swoich stanów emocjonalnych nie odczytują dobrze, słabiej sobie radzą z rozumieniem tego, co się z nimi dzieje, a zatem szukają ukojenia. No i nie radzą sobie z obsługą domu. Więc gdy pojawia się inna kobieta, wchodzą w kolejną relację. Ale z obserwacji w pracy psychologicznej wynika, że coraz częściej ten pośpiech w powtórnym wiązaniu się dotyczy również kobiet.
Dlaczego właściwie jest niewskazany?
Bo niedobrze jest, gdy kolejny związek pojawia się przed dokonaniem pełnego bilansu po rozwodzie, którego istotnym elementem jest zrozumienie tego, co się stało, dlaczego się tak stało i co można samemu zmienić, aby scenariusz rozwodowy się nie powtórzył. Pojawiają się te same zachowania, które doprowadziły do rozpadu poprzedniego małżeństwa, co stwarza stan zagrożenia dla kolejnego związku. Niestety, coraz częściej jest tak, że ludzie jeszcze nie są rozwiedzeni, a już funkcjonują w innych relacjach. Oboje. Na dodatek mają w nich dzieci. Nie przeszli przez kryzys tak, jak powinni przejść.
W ostatnich latach pojawiła się moda na świętowanie rozwodu, np. urządzanie przyjęć z tej okazji, odprawianie jakichś ceremoniałów. Jak pani to ocenia?
Rozwód nie jest powodem do radości czy dumy. Robienie z tego zabawy prowadzi do zdefiniowania tej sytuacji w sposób niewłaściwy dla jej istoty. To jest ucieczka przed refleksją nad porażką, przed zastanowieniem się nad jej źródłami.
Mam wrażenie, że to rodzaj znieczulacza, żeby nie bolało.
Ale tu nie chodzi o wyrwanie zęba, tylko o potężną zmianę życiową, która boli w jakiejś mierze. Rzecz w tym, by człowiek sobie uświadomił, że dużo zależy od niego. Od sposobu, w jaki na tę zmianę spojrzy, potraktuje jako ograniczenie czy szansę rozwojową. Pięknie oddaje to chiński symbol kryzysu, który zawiera w sobie oba te elementy – straty i zagrożenia oraz szansy. Chodzi o to, żeby człowiek dostrzegł i wykorzystał ten drugi, czyli otworzył się na lepsze zrozumienie siebie. Żeby odpowiedział sobie na pytanie, co utrudnia jego relacje z innymi, co powoduje, że one mogą się nie udawać. I wyciągnął wnioski, które pozwolą co najmniej dojść do poprzedniego poziomu równowagi życiowej i emocjonalnej. A najlepiej, żeby osiągnął wyższy poziom i stał się lepszym człowiekiem w związku, niż był.
Jakie szanse mają ci, którzy – nazwijmy to – źle rokują, bo nie doszli do fazy bilansu, gdyż utknęli w różnych pułapkach albo ich cechy osobowe nie sprzyjają wychodzeniu z kryzysów?
Jest jeszcze taki czynnik jak czas mijający od rozwodu. On też leczy. Pewnego chińskiego mędrca zapytano, czy istnieje takie zdanie, które pasuje do każdej sytuacji w życiu. Odpowiedział: istnieje, brzmi ono: „I to też minie”. Cudowne zdanie. Pomaga zbudować dystans. Przy rozwodzie, gdy człowiek jest bardzo zaangażowany emocjonalnie, o ten dystans nie jest łatwo. Dlatego warto się wspomagać myślą, że ta trudność jest przejściowa. No i są jeszcze ludzie, którzy mogą wesprzeć. Wierzę, że nawet osoby, które źle rokują, rozchwiane emocjonalnie, zamknięte poznawczo, neurotyczne, mają zdolność rozwojową. I w odpowiednich warunkach ta zdolność może się uaktywnić. W bezpiecznym otoczeniu, w sytuacji, gdy spotkają na swej drodze życiowej kogoś, kto ten rozwój zainspiruje.
rozmawiała Ryszarda Socha
***
Rozmówczyni jest pracownikiem Instytutu Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego. Szczególnie interesuje się psychologią rodziny oraz jej funkcjonowaniem w kryzysie. Biegła sądowa, wieloletnia szefowa Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Gdańsku. Wraz z dr Aleksandrą Lewandowską-Walter kończy książkę poświęconą rozwodowi.
***
Jak rozpada się relacja i otwiera przestrzeń dla nowej
1. Faza niezadowolenia i frustracji – narastanie napięcia spowodowanego nierozwiązanymi problemami.
2. Faza konfliktów – uświadomienie sobie, że przyczyną napięć jest sytuacja w małżeństwie; silne ambiwalentne emocje – od miłości do nienawiści – oraz zrozumienie ryzyka czy wręcz nieuniknioności rozwodu.
3. Faza decyzyjna – ambiwalencja wobec decyzji rozwodowej – podejmowanie i odwoływanie tej decyzji – aż do ostatecznego umocnienia się w postanowieniu rozwodu.
4. Faza stresu porozwodowego – kłopoty z emocjami i z uporządkowaniem codziennych spraw życiowych.
5. Faza przystosowania i odbudowy – słabnięcie negatywnych uczuć, ponowne zdefiniowanie celów życiowych. Pojawienie się gotowości do zaangażowania w nowy związek.