Ludzie odczuwają i wyrażają emocje na wiele sposobów – wydaje się to oczywiste. Oczywiste też jest, że ta emocjonalna różnorodność wraz z wielorakością typów intelektu pozwala nam współtworzyć dobrze działające społeczności. O ile jednak rozmaite zdolności intelektualne – werbalne, muzyczne, matematyczne, interpersonalne itd. – są doceniane, a ich posiadaczy zachęca się do rozwoju, o tyle ze zdolnościami emocjonalnymi jest inaczej. Popularność pojęcia inteligencji emocjonalnej sprawiła co prawda, że jesteśmy coraz bardziej świadomi znaczenia radości, zaciekawienia, lęku i pozostałych afektów dla podejmowania decyzji, motywacji, twórczości, budowania relacji, osiągania szczęścia. Ale jednocześnie emocje wciąż są swoistym tabu – tak jakby w ich przeżywaniu było coś głęboko niewłaściwego.
W sferze zawodowej i publicznej ekspresja gwałtownej złości czy radości jest niewskazana, podobnie jak ujawnianie lęku czy przygnębienia. Stosownie do kulturowych standardów dzieci są trenowane do tłumienia przejawów uczuć – do nieokazywania gniewu, ekscytacji, rozczarowania – przy czym nie mówi się im, jak w konstruktywny sposób mogłyby sobie radzić z tymi dojmującymi doznaniami. Emocjonalne normy kultury wciąż są płaskie, co jest trudne zwłaszcza dla osób wrażliwych, doświadczających silnych afektów.
Wrażliwcy i neurotycy
Polski klasyk współczesnej psychologii Jan Strelau za jedną z wrodzonych ludzkich cech uznał reaktywność emocjonalną, która – w wersji nasilonej – jest skłonnością do intensywnego reagowania na bodźce dla większości osób mało znaczące. Doznając odrzucenia przez bliskiego człowieka, krytyki czy na samą myśl o utracie pracy, ludzie wysoko reaktywni mogą odczuwać silny, nieadekwatny do zagrożenia lęk lub smutek. Ludzie tacy są mało odporni na stres, bo w obliczu przeciwności zalewają ich negatywne emocje, utrudniające orientację w sytuacji i podejmowanie działań zaradczych. W swojej Regulacyjnej Teorii Temperamentu Strelau wyróżnił także wrażliwość sensoryczną, rozumianą jako tendencję do reagowania na bodźce zmysłowe o określonym natężeniu. Osoby o wysokiej wrażliwości tego typu może wyprowadzać z równowagi zbyt jasne oświetlenie, metka podkoszulki ocierająca się o ciało czy szum wentylatora, przez innych niezauważany.
Dwadzieścia lat temu amerykańska psycholożka kliniczna dr Elaine Aron opublikowała „The Highly Sensitive Person” – książkę, której polski tytuł mógłby brzmieć „Osoba o wysokiej wrażliwości”. Pojęcie wysokiej wrażliwości łączy nasiloną reaktywność emocjonalną i wysoką wrażliwość sensoryczną z teorii Strelaua w jedną cechę osobowości. Badania osób wysoce wrażliwych wykazały, że nie tylko silnie reagują one na stosunkowo słabe bodźce zmysłowe, emocjonalne czy społeczne, lecz także szczegółowo, głęboko przetwarzają związane z nimi informacje. Osobom o dużej wrażliwości trudno znieść krwawe obrazy w wiadomościach telewizyjnych, monotonne bądź nagłe dźwięki, niesprzyjające życiowe okoliczności lub nadmiar zadań do wykonania w krótkim czasie. Jednocześnie takie osoby łatwo spostrzegają rozmaite niuanse – wielość i głębię smaków, zapachów, dotyków i obrazów, wieloznaczność sytuacji interpersonalnych. Osoby wysoce wrażliwe mają rozbudowane doświadczenie wewnętrzne, z czego korzystają nie tylko one same. Potrafią czerpać radość z picia aromatycznej kawy, oglądania lub tworzenia subtelnego dzieła sztuki, a konieczność ochrony przed natłokiem bodźców zewnętrznych sprawia, że są zdolne przeciwstawiać się wymogom wielozadaniowości czy dyspozycyjności. Ludzie o rozbudowanej wrażliwości długo rozważają różne sprawy – co w obecnej kulturze pośpiechu jest niemile widziane – w zamian podejmując bardziej niż inni wyważone, sensowne decyzje.
Idea wysokiej wrażliwości zaczyna roztaczać ochronny parasol nad osobami odczuwającymi silne i różnorodne emocje. Pojawiają się kolejne książki zachęcające do pielęgnowania własnej wrażliwości, takie jak „Z wielką odwagą” Brené Brown czy „Wolność emocjonalna” Judith Orloff. To dobrze, bo do niedawna osoby o dużej rozpiętości doświadczeń emocjonalnych nazywano neurotykami, a określenie to w środowiskach artystycznych było tyleż modne i zabarwione pozytywnie, co wśród ludzi „zwykłych”, zmuszonych do wykonywania codziennych obowiązków w warunkach dostosowanych do mniej wrażliwej większości – negatywnie. O ile reżyser filmowy Woody Allen mógł sobie pozwolić na neurotyzm, o tyle w przypadku urzędniczki, sprzedawczyni czy nauczycielki był on traktowany jako wada, przejawiająca się przewrażliwieniem, zmiennością nastrojów, nadmiernymi wymaganiami wobec otoczenia. Neurotyzmowi przeciwstawia się zrównoważenie emocjonalne, związane z niską reaktywnością, niewielką podatnością na stres i byciem cool, które może prowadzić do ignorowania sytuacji wymagających reakcji, takich jak nadmierne oczekiwania ze strony życiowego partnera lub szefa czy niehumanitarne zachowania innych ludzi.
Mlecze i orchidee
Badacze zbliżają się do odpowiedzi na zadawane od dawna pytanie: jak to możliwe, że wysoka wrażliwość istnieje? Jak to się stało, że osoby wysoce reaktywne, afektywnie chwiejne, z trudem radzące sobie z nieuniknionym w życiu stresem, nie zostały wyeliminowane w toku ewolucji? Opierając się na badaniach z zakresu genetyki i psychologii rozwojowej, amerykański dziennikarz David Dobbs w 2009 r. sformułował hipotezę orchidei. Zgodnie z nią większość dzieci jest jak mlecze zwyczajne, które na skrawku ziemi wzdłuż krawężnika rosną równie dobrze jak w zadbanym ogrodzie. Dzieci takie mają geny wysokiej odporności, umożliwiające im dobry rozwój nawet w trudnych warunkach. Pozostałe dzieci są jak orchidee, które mogą uformować piękne kwiaty, o ile zapewni im się odpowiednią opiekę. Dzieci orchidee posiadają geny wysokiej wrażliwości, co sprawia, że wszelkie doświadczenia wywierają na nie większy wpływ niż na dzieci mlecze. Jeśli dorastają w sprzyjającym środowisku, stają się bardziej odporne na przeciwności losu niż inni ludzie, a swoje zdolności emocjonalne i intelektualne wykorzystują w działaniach wymagających subtelnych rozróżnień, empatii, twórczości.
Odpowiednio zadbane dzieci orchidee wyrastają na troskliwych i rozważnych dorosłych, potrafiących poradzić sobie w najtrudniejszych okolicznościach lepiej niż ludzie o odporności naturalnie wysokiej, lecz mało elastycznej wobec dużych zmian. Gdyby wśród generalnie nisko reaktywnych, ulegających hurraoptymizmowi inwestorów giełdowych nie było osób ostrożnych i wstrzemięźliwych, takich jak Warren Buffet, świat mógłby mieć znacznie większe kłopoty z podniesieniem się po kryzysie finansowym 2008 r. Geny wysokiej wrażliwości przetrwały także dlatego, że odgrywają nieocenioną rolę w utrzymaniu się i rozwoju naszego gatunku. Bez nich – więc bez emocjonalnych „wrażliwców”, takich jak Sokrates, Leonardo da Vinci, Vincent van Gogh, Virginia Woolf, Eleanor Roosevelt, Edward Stachura czy Jim Morrison – nasza kultura byłaby jeszcze bardziej płaska i nieludzka.
Geny wysokiej wrażliwości są jednak kosztowne. Hipoteza orchidei wyjaśnia, dlaczego trudne dzieciństwo dla niektórych ludzi nie ma znaczenia, podczas gdy w innych pozostawia trwały ślad. W niekorzystnym środowisku, lekceważącym indywidualne potrzeby, ignorującym rozpiętość możliwych emocjonalnych reakcji, w rodzinach i szkołach wypełnionych przemocą fizyczną albo werbalną, dzieci orchidee więdną, obumierają psychicznie. Stają się nieznośnymi dla innych neurotykami, osobami cierpiącymi na zaburzenia afektywne lub lękowe. W jednej z najgorszych dla nich samych i ich otoczenia wersji rozwijają osobowość typu borderline (BPD – ang. Borderline Personality Disorder, pol. zaburzenie osobowości z pogranicza lub pograniczne zaburzenie osobowości).
Osobowość z pogranicza
Nazwa zaburzenia – angielskie słowo borderline oznacza „niepewny, niejednoznaczny, na granicy” – jest związana z historią jego rozpoznawania i badania: niegdyś traktowano je jako pogranicze nerwicy i psychozy. Już pierwsi psychoanalitycy wyodrębnili grupę pacjentów, którzy nie dość, że nie poddawali się leczeniu, to często reagowali na nie pogorszeniem swojego stanu. Pacjenci ci z jednej strony byli rozchwiani emocjonalnie, przejawiali skłonność do rozdrażnienia, przeżywania lęku i wybuchów gniewu, w sposób typowy dla tego, co niegdyś nazywano nerwicami (a współcześnie określa się mianem zaburzeń lękowych), a z drugiej wykazywali zniekształcenia w spostrzeganiu rzeczywistości, typowe dla cięższych zaburzeń psychicznych, czyli psychoz.
Przez kilkadziesiąt lat – co najmniej od 1938 r., gdy amerykański psychoanalityk Adolph Stern opisał osobowość borderline, do 1980 r., gdy w trzeciej wersji „Diagnostycznego i statystycznego podręcznika zaburzeń psychicznych” DSM-III sformułowano oficjalną listę symptomów specyficznych dla pogranicznego zaburzenia osobowości – termin ten był traktowany jako kategoria worek, do której wrzucano pacjentów niemieszczących się w innych jednostkach diagnostycznych. Dzięki rozwojowi wiedzy psychiatrycznopsychologicznej, coraz mocniej ugruntowanej w danych empirycznych, uszczegóławiano kryteria rozpoznawania pogranicznego zaburzenia osobowości. Zgodnie z najnowszym wydaniem DSM-V zaburzenie to można rozpoznać u osób, które od wczesnej dorosłości charakteryzują się niestabilnością w zakresie relacji międzyludzkich, obrazu siebie lub emocji, a także znaczną impulsywnością zachowania, co przejawia się na przynajmniej pięć z poniższych sposobów:
• Gorączkowe próby uniknięcia rzeczywistego lub wyobrażonego porzucenia, przejawiające się np. nagłym kończeniem związków z obawy przed „byciem zostawioną” (około 75 proc. osób cierpiących na pograniczne zaburzenie osobowości to kobiety).
• Niestabilne i intensywne związki emocjonalne, charakteryzujące się skrajnymi zmianami postaw wobec obiektów uczuć – od idealizacji do pomniejszania wartości. Ludzie równie szybko popadają w fascynację, co w niechęć wobec osób wzbudzających w nich emocje. Efektem jest częsta zmiana życiowych partnerów lub przyjaciół.
• Zaburzenia tożsamości – wyraźnie i uporczywie niestabilny obraz siebie, własnego Ja. Rozpiętość emocji doświadczanych przez ludzi z BPD znajduje odzwierciedlenie w ich stosunku do samych siebie – po chwilach totalnej samoakceptacji i samozachwytu zanurzają się oni w nadmiernej, nieuzasadnionej samokrytyce i autonegacji.
• Impulsywność w co najmniej dwóch potencjalnie autodestrukcyjnych obszarach, np. nadużywanie szkodliwych substancji, objadanie się, niebezpieczna jazda samochodem. Zaburzeniu osobowości z pogranicza często towarzyszy uzależnienie od alkoholu lub innych substancji psychoaktywnych (narkotyków, leków uspokajających). Mniej więcej połowa osób z BPD cierpi także na zaburzenia odżywiania – anoreksję lub bulimię. Osoby te miewają też skłonność do podejmowania innych ryzykownych działań, związanych np. z uprawianiem seksu z przygodnymi partnerami, czy hazardu.
• Powtarzające się zachowania, gesty lub groźby samobójcze albo działania samookaleczające. Prawie 10 proc. osób z BPD popełnia samobójstwo, na które w ogólnej populacji decyduje się niewielki promil ludzi. To uzmysławia skalę cierpienia doświadczanego przez te osoby, znajdującego wyraz także w zadawaniu sobie bólu – nacinaniu skóry żyletką, przypalaniu się papierosami. Ludzie z BPD bywają tak pogrążeni w poczuciu pustki, chaosu i wyalienowania, że odczucie bólu fizycznego oferuje im jeden z nielicznych przebłysków normalności.
• Niestabilność emocjonalna, powodowana zależnością nastroju od rozmaitych bodźców, znajdująca wyraz w silnej chwilowej dysforii (obniżeniu nastroju połączonym z nadmiernym reagowaniem negatywnymi emocjami, takimi jak złość lub żal, na stosunkowo mało znaczące bodźce), rozdrażnieniu bądź lęku, trwającymi zwykle kilka godzin, rzadko kilka dni. BPD często współwystępuje z chorobą afektywną dwubiegunową, depresją, zaburzeniami lękowymi. Bo nie jest tak, że jak ktoś wylosował w życiowej loterii jedno zaburzenie psychiczne, to inne zostaną mu oszczędzone – przeciwnie, zaburzenia chodzą w parach, trójkach i większych grupach, czyniąc życie ich posiadaczy wyjątkowo trudnym.
• Chroniczne uczucie pustki, braku kontaktu z sobą samym i innymi, wynikające z trudności w „uchwyceniu” swojego zmieniającego się pod wpływem emocji Ja oraz niestabilnych relacji z otoczeniem.
• Nieadekwatny do sytuacji, intensywny gniew lub trudności z jego kontrolowaniem, przejawiające się częstymi zmianami nastroju, nieustającą złością, powtarzającymi się bójkami. Według Marshy Linehan, autorki dialektyczno-behawioralnej terapii BPD, niektóre osoby „z pogranicza” charakteryzują się nadmierną kontrolą gniewu, jego tłumieniem i nieumiejętnością ekspresji nawet w sytuacjach, w których miałyby do tego dobre powody.
• Przejściowe myśli paranoiczne, będące reakcją na stres, albo poważne objawy rozpadu osobowości. Ludziom z BPD zdarzają się urojenia, dotyczące np. wrogości ze strony innych, które wynikają z mocno zniekształconego spostrzegania rzeczywistości. W przypadkach skrajnych popadają oni w psychozę, którą można pomylić z manią lub schizofrenią.
Chwiejność emocjonalna: fakty i mity
Faktem jest, że pewna grupa ludzi – niemała, bo licząca przynajmniej 20 proc. populacji – ma skłonność do wysokiej wrażliwości, a wraz z nią do emocjonalnej chwiejności. Mitem jest, że osoby takie sprawiają wyłącznie problemy, narażając innych na swoje zmienne, negatywne nastroje. Przeciwnie – osoby takie wydają się strażnikami normalności, kustoszami wartości budujących kulturę, opartą nie tylko na przelotnych modach, do których można obecnie zaliczyć podzielność uwagi, szybkie podejmowanie decyzji czy efektywność działania wymagającą pewnej dozy agresywności, lecz także na trwałych, zapewniających społeczną stabilność cechach osobowości: wytrwałości, empatii i rozwadze.
Hipoteza orchidei sugeruje, że wysoka wrażliwość emocjonalna jest jednym z naszych gatunkowych sposobów przystosowania do zmiennego środowiska – bo ludzie orchidee dojrzewający w dobrych warunkach zyskują zdolność radzenia sobie z najtrudniejszymi okolicznościami. Jeśli takich okoliczności nigdy nie doświadczą, tworzą kulturę sprzyjającą nam wszystkim – zarówno tym, którzy z łatwością i bez większych emocji przystosowują się do zastanych warunków, jak i tym, którzy czują więcej i silniej. Hipoteza ta, jeśli jest poprawna, powinna nas skłonić do rozszerzania norm związanych z doświadczaniem i wyrażaniem emocji, zwłaszcza do uważniejszego reagowania na uczuciową ekspresję dzieci. Faktem jest, że niektórzy ludzie doświadczają zaburzeń emocjonalnych powodujących cierpienie ich samych i bliskich im osób. Faktem jest także to, że podłożem takich zaburzeń są zarówno genetyczne predyspozycje, jak i oddziaływania środowiskowe – ok. 75 proc. osób z pogranicznym zaburzeniem osobowości, stanowiących 1–2 proc. populacji, przeżyło traumę spowodowaną porzuceniem przez rodzica albo przemocą psychiczną lub fizyczną, w tym molestowaniem seksualnym. Wysoce prawdopodobne jest to, że jedną z przyczyn rozwoju zaburzeń emocjonalnych są kulturowe normy, pozwalające na ignorowanie indywidualnej emocjonalności, dopuszczające słowną i cielesną agresję oraz rozmaite formy wykorzystywania innych – także dzieci – dla poprawy własnego nastroju, samooceny, pozycji w rodzinie lub większej społeczności.
Mitem jest, że pograniczne zaburzenie osobowości jest nieuleczalne, a osoby, u których je zdiagnozowano, są skazane na cierpienie. Faktem jest, że opracowano skuteczne metody psychoterapii, zwłaszcza poznawczo-behawioralnej, które pozwalają zniwelować objawy tego zaburzenia. Autorka jednej z najbardziej efektywnych metod, wspomniana już amerykańska profesor psychologii Marsha Linehan, sama doświadczyła pogranicznego zaburzenia osobowości, zanim z oddaniem i współczuciem zaczęła je leczyć u innych. Faktem jest także to, że u wielu ludzi zaburzenie to mija spontanicznie, na skutek upływu czasu lub życia w dobrym związku.
Faktem jest, że ludzie są niezwykle elastyczni, nie tylko intelektualnie, lecz także emocjonalnie. To, co nazywamy emocjonalną chwiejnością, może wynikać raczej ze sztywności nadmiernie racjonalnej kultury niż z deficytów osób, które w takiej kulturze z trudem się odnajdują.