Ja My Oni

Dyskomfort dyslektyka

Persatuan Dyslexia Malaysia
Jak pomóc dzieciom, które mimo wysokiej inteligencji słabo czytają, źle liczą, robią błędy ortograficzne.
Persatuan Dyslexia Malaysia

Coraz rzadziej słyszy się, że nie ma dysleksji ani dyskalkulii, są tylko debile i głąby. Duży wkład w poprawę świadomości Polaków w tej kwestii ma założone ponad 20 lat temu Polskie Towarzystwo Dysleksji. Gdy jego pomysłodawczyni, pionierka badań nad specyficznymi problemami nauczania prof. dr hab. Marta Bogdanowicz, słyszy argument, że dawniej problemu dysleksji nie było, pyta, o jakich czasach mowa. Wszak nawet wtedy, gdy żyliśmy w plemieniu, zawsze znalazł się ktoś, kto nie ­radził sobie z wyplataniem koszy, nie potrafił ustrzelić z łuku zwierzyny. Bo problem dysleksji nie ogranicza się do czytania, pisania i liczenia. Ludzie nią obciążeni mają problemy z koordynacją ruchową, są mało zwinni, nie potrafią odtworzyć kroków w tańcu, złapać piłki, trafić do celu. Wszystko „leci im z rąk”, prawe myli się z lewym. Gubią się nawet z mapą w ręku, ponieważ orientacja przestrzenna nie jest ich mocną stroną. Nauka języków przychodzi im z trudem, bo nie odróżniają grup głosek – „wyrazy się zlewają”.

Wrażenie, że problem dysleksji kiedyś nie istniał, wynika z tego, że powszechność edukacji przyniósł nam dopiero wiek XX. W Polsce lat 30. było 23 proc. analfabetów, a w 1960 r. już niespełna 3 proc.

Samo zjawisko uczenia się wzięto pod lupę dopiero u schyłku XIX w. I to dosłownie, bo pierwszym, który zauważył, że umysłowo sprawny chłopiec ma kłopot z rozpoznawaniem liter, był okulista. Problem zdiagnozowano jako „ślepotę słowną”. Ten metaforyczny termin zastąpiła z czasem dysleksja rozwojowa. Dziś wiemy, że odpowiadają za nią czynniki genetyczne, ale naukowcy nie są zgodni co do tego, który z genów niesie problem, choć badania trwają od kilku dekad.

Ja My Oni „Jak radzić sobie ze szkołą” (100074) z dnia 07.10.2013; Jak uczyć skuteczniej i mądrzej; s. 62
Reklama