Nic dwa razy?
Nic dwa razy? Dlaczego wchodzimy w takie same nieudane związki
Kwietniowe wydanie niemieckiego „Vogue’a” było sporym zaskoczeniem. Na okładce znalazła się 73-letnia amerykańska piosenkarka Tina Turner. Zazwyczaj na okładkach goszczą kobiety o pół wieku młodsze. Wewnątrz magazynu opublikowano 11 aktualnych zdjęć sławnej piosenkarki, a z rozmowy z gwiazdą można dowiedzieć się, że mieszka w Szwajcarii w château nad Jeziorem Zuryskim i jest teraz szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Od 27 lat jej życiowym partnerem jest niemiecki producent Erwin Bach. Jak podaje „Huffington Post”, Tina Turner przyjęła niedawno oświadczyny Erwina i wkrótce para weźmie w Szwajcarii ślub. Bach będzie drugim mężem piosenkarki. Pierwszego męża – muzyka Ika Turnera – gwiazda określiła kiedyś krótko jako znęcającego się nad nią potwora.
Tak więc Tina Turner wyciągnęła wnioski ze swoich doświadczeń z pierwszego małżeństwa i lepiej (choć po wielu latach) wybrała za drugim razem. Stereotyp jednak głosi, że ludzie słabo uczą się w tym względzie na własnych błędach. Samuel Beckett napisał kiedyś, że: „nie wchodzi się dwa razy w to samo g…”, ale wiele wskazuje na to, że jednak można. W popkulturze tę sytuację dobrze oddaje casus Bridget Jones. Mając do wyboru kogoś nieprzewidywalnego i jego przeciwieństwo – Bridget, zanim dojdzie do happy endu, uporczywie skłania się ku „popaprańcowi”. Wiele osób sprawia wrażenie, jakby preferowały partnera, z którym nie uda się stworzyć szczęśliwego związku. Szukają np. kogoś, kto zapewni im ekscytujące doznania, a potem są zaskoczone, gdy okazuje się, że partner jest również niestabilny emocjonalnie, nie można na nim polegać albo po prostu nie chce się on z nikim wiązać. I tak raz za razem…
Ludzie, istotnie, mają dość stałą dyspozycję do specyficznego sposobu tworzenia bliskich związków. Nazywa się to stylami przywiązania. Amerykańscy psychologowie Cindy Hazan i Phillip Shaver uważają, że kształtują się one w okresie niemowlęctwa jako wynik relacji z matką. Zdaniem badaczy styl bezpieczny dominuje u 56 proc. osób, nerwowy u co czwartego spośród nas, unikowy – u 19 proc. To w dużej mierze owe style decydują o tym, jak okazujemy innym uczucia i kochamy.
• Najszczęśliwsze związki (dla siebie i partnera) i najbardziej stabilne tworzą osoby o bezpiecznym stylu przywiązania. Obdarzają one drugą stronę zaufaniem, są mniej zazdrosne, potrafią się z partnerem przyjaźnić i zwracać się do niego o pomoc, gdy mają problemy. Częściej też faktycznie otrzymują wsparcie niż osoby o pozostałych stylach przywiązania. Nie boją się bliskości i okazują partnerowi swoje uczucia i oczekiwania. Nie boją się rozmawiać z partnerem o trudnych emocjach. Mają przeświadczenie, że wspólnie uda im się pokonać wiele problemów i trudności. Pokładają w partnerze dużą ufność. Są wobec niego lojalne i otwarte.
• Jak to opisuje Bogdan Wojciszke, osoby nerwowe mają skłonność do przeżywania silnej namiętności, łatwiej się zakochują, pragną całkowitej jedności z drugą osobą. Kurczowo trzymają się partnera i doświadczają silnego lęku przed odrzuceniem. W konsekwencji doprowadzają siebie i partnera do huśtawki emocjonalnej – od niebotycznych wzlotów do depresyjnych i lękowych upadków. Częściej czują się w związku osamotnione, podejrzewają partnera o niechęć do zaangażowania i poświęcenia. Uważają, że partner nie wspiera ich dostatecznie, nie poświęca wystarczająco dużo uwagi. Często odczuwają gniew, są bardzo zazdrosne, stawiają swoje zawiedzione uczucia w centrum, nierzadko lekceważąc uczucia partnera lub przyjmując założenie, że on ich nie ma. Przeżywają w ciągu życia bardziej burzliwe, emocjonalnie żywsze od przeciętnych związki, ale też bardziej narażone są na niezadowolenie i rozpad.
• Osoby o unikowym stylu przywiązania z kolei mają duże obawy przed bliskością i starają się zachować dystans do partnera. Unikają mówienia o sobie, zwierzenia partnera powodują u nich dyskomfort. Są nieufne, a otoczenie często postrzega je jako z zasady wszystkim wrogie. Brak wiary w innych ludzi i niska jakość kontaktów społecznych sprawiają, że nie zwracają się o pomoc w sytuacjach stresujących, więc otrzymują mniej wsparcia. Mają jednak pretensje do innych, że im nie pomagają i towarzyszy im poczucie krzywdy.
Związki osób o unikowym stylu przywiązania są też bardziej burzliwe niż „osób bezpiecznych”. Pojawia się w nich silna zazdrość, napięcie, ale też frustracja i nuda. Ludzie tacy z trudem budują intymność z partnerem. Nierzadko zaprzeczają istnieniu takiej potrzeby. Obniża to satysfakcję ze związku – zarówno własną, jak i partnera. Osoby takie przejawiają też większą niż przeciętna skłonność do przelotnych kontaktów seksualnych bez psychicznej więzi. Bywa, że nadużywają alkoholu i narkotyków, aby obniżyć napięcie psychiczne, które często odczuwają. Zdarza się, że wykorzystują swoją pracę zawodową jako pretekst do unikania kontaktów społecznych i bliskości w związku. Mają czasem skłonność do pracoholizmu.
Kłopot wielu ludzi polega więc nie tyle na tym, że wybierają ciągle jakiś określony typ partnera, co na tym, że budują swoje związki wedle tej samej matrycy – stylu przywiązania. Garth J.O. Fletcher i Nickola C. Overall zajęli się problemem, na ile stabilne w ciągu życia są owe style. Jak piszą w książce „Advanced Social Psychology” (2010), większość badań pokazuje, że nie jest to nieodwołalny wyrok. Aczkolwiek jeśli wziąć pod uwagę, jak wiele zdarzeń w życiu osób badanych od dzieciństwa do dorosłości mogło wpłynąć na styl przywiązania (np. własna ciężka choroba, śmierć bliskiej osoby, rozwód rodziców), to jednak ten pierwotny filar pozostaje dość mocny.
Lee Kirkpatrick i Cindy Hazan przez cztery lata badali 177 dorosłych osób. Okazało się, że w tym czasie rozpadła się aż połowa związków tych, którzy na początku wykazywali bezpieczny styl przywiązania. W ciągu tych czterech lat zmienili styl na unikający. A zatem własne doświadczenia w związkach silnie wpływają na aktualny styl przywiązania. Mogą sprawić, że z bezpiecznego przekształci się on w mniej korzystny. Ale dzięki autorefleksji może też zmieniać się w drugą stronę – z mniej korzystnego w bezpieczny.
Style przywiązania dają o sobie znać szczególnie wtedy, gdy dzieje się coś złego: przeżywamy stres, konflikt, chorobę. Ludzie zachowują się wtedy bardzo znamiennie: jedni chcą rozmawiać, rozwiązać konflikt, szukają wsparcia u partnera, inni – zamykają się w sobie czy uciekają. Takie ekstremalne doświadczenia wielu potrafią skłonić do refleksji i do zmiany swych nawykowych reakcji i zachowań.
A co się dzieje, gdy związek człowiekowi się rozpada? Ogarniają go wątpliwości: czy warto znowu tak się starać, aby znaleźć nowego partnera? Czy warto się wysilać, jeśli mamy przeczucie, że gramy w kółko ten sam scenariusz? Czy nie zostaniemy zranieni? Oszukani? Wyśmiani? Czy nie jest za późno? A może jednak zaryzykować i szukać nowej miłości?
Badania nad satysfakcją ludzi w kolejnych małżeństwach nie dają jednoznacznego rozstrzygnięcia, czy są one z reguły lepsze, czy też gorsze od tych nieudanych pierwszych. Wraz z kolejnymi doświadczeniami zmieniają się oczekiwania co do przyszłych partnerów. U części osób są one bardziej realistyczne, przez co łatwiej jest je spełnić. Ale u innych – przeciwnie – stają się bardzo wyśrubowane. Zwłaszcza gdy zaakceptowali samotność, cenią swoją niezależność i spokojne, już poukładane życie.
Wraz z kolejnymi związkami o prawdziwe szczęście coraz trudniej, jeśli bagaż złych doświadczeń sprawia, że nie potrafimy zaufać następnym partnerom. Projektujemy na nich to, co działo się we wcześniejszych związkach. Jesteśmy wyczuleni na pewne zachowania, bo jawią się one nam jako zapowiedź tego, co działo się poprzednio. Nie chcemy się otworzyć, brakuje nam prawdziwej bliskości i zaangażowania. Żyjemy obok siebie, pochłonięci każde swoimi sprawami.
Aby ograniczyć możliwość ponurej powtórki, potrzebna jest głębsza refleksja nad sobą, nad tym, że przyczyna rozpadu poprzednich związków może tkwić w nas, choć nie jest naszą winą – jest po prostu wdrukowaną w nas matrycą, szablonem układania sobie relacji z drugą osobą. Dopóki tej refleksji nie będzie, kolejne związki najprawdopodobniej będą równie nieudane, a kolejny partner wyda się zaskakująco podobny do poprzedniego.
A poza wszystkim powszechna obawa, że następnym razem byłoby tak samo, ma jeszcze jedną konsekwencję: służy podtrzymaniu związku, w którym aktualnie jesteśmy. Sprawia, że mniej atrakcyjni są dla nas potencjalni inni partnerzy. Jak pisze Bogdan Wojciszke w „Psychologii społecznej”, trwałości związku sprzyjają dwa sposoby interpretowania sytuacji: idealizowanie obecnego partnera oraz deprecjonowanie potencjalnych rywali. „Idealizacja działa głównie na początkowych etapach miłości. W późniejszych fazach większej roli nabiera aktywne obniżanie (we własnych oczach) wartości potencjalnych możliwości zastępczych”. Słowem, nasze wątpliwości co do tego, czy nowy partner będzie lepszy, sprawiają, że jesteśmy (szczęśliwi) z obecnym.