Upór w kuchni
Kryształy, „włocławki” i meblościanki. Co o nas mówią nasze mieszkania?
JOANNA CIEŚLA: – Pewna kobieta opublikowała niedawno w mediach społecznościowych zdjęcie kolorowych wazonów z wyjaśnieniem, że zostały jej po mamie i chętnie komuś odda. Pod wpisem natychmiast pojawiły się apele, żeby absolutnie tego nie robić, bo to „szkło z PRL – rzeczy, na których można zarobić kilka tysięcy złotych!”.
AGATA SZYDŁOWSKA: – Etykietka „PRL” bez wątpienia pomaga sprzedać przedmioty niezależnie od tego, jaka jest faktycznie ich jakość i wartość.
Pani nie podoba się moda na wzornictwo z tamtego czasu?
Podchodzę do niej z dystansem, bo ona wypacza obraz tej epoki. Na przykład podnosi do rangi „symbolu PRL” meble, przedmioty czy dzieła sztuki użytkowej, których ludzie wtedy nie oglądali na oczy albo były bardzo niszowe.
Na przykład?
Na przykład figurki ćmielowskie, na które kilka lat temu zapanował szał. To były rzeczy produkowane przede wszystkim na eksport. Tak samo fetyszyzowanie jako przykładów na „wspaniały, nowoczesny dizajn z PRL” prototypów, które nigdy nie weszły do produkcji, bo zawsze jest to rodzaj pewnego wyścigu ewolucyjnego. Dla mnie tamten czas jest ciekawy z innych powodów – tego, jak rozwiązywano problemy, które były palące, i wciąż wracają: niedostępność mieszkań, drożyzna, starania, by w miarę wygodnie żyć w warunkach, które zazwyczaj były trudne.
Napisała pani książkę „Futerał. O urządzaniu mieszkań w PRL-u”. No to jak było – ludzie faktycznie się wtedy „urządzali” czy raczej próbowali przetrwać i wstawiali do mieszkań to, co udało się upolować w meblowym?
Urządzali się! Jednym z większych zaskoczeń przy zbieraniu materiałów do książki było dla mnie, że – właśnie mimo trudnej sytuacji – ludzie działali bardzo sprawczo.