Pożegnanie króla
Pele. Brazylia żegna swojego króla. Dzięki niemu pokochała samą siebie
W stołówce hotelowej na okrągło leci film o Królu, jak nazywają go w całej Brazylii. Pele znowu strzela gole, przemawia, ściska się z celebrytami i chłopcami z faweli. Pele wstrzymuje wojnę biarfrańską: kiedy w 1969 r. przyjeżdża do Nigerii, strony konfliktu zawieszają broń, by go zobaczyć.
Na schodach ratusza imię Pelego ułożone z kwiatów. W muzeum Pelego, przed jego pomnikami i plakatami z jego podobizną ludzie robią selfiki – wiek i płeć nie gra roli. W muzeach można obejrzeć należące do Króla sportowe szaty, zdjęcia, nagrania goli, które strzelał. Ma powstać trasa wycieczkowa jego śladami.
O Pelem gadają dziadki w kawiarni Padoca, gdzie przychodził na kawę (obok stoi jego pomnik obłożony kwiatami). Z ogródka widać loft na szczycie wieżowca, w którym kiedyś mieszkał. Pozbył się go, gdy tuż obok loft kupił sobie Neymar.
Pelemu są wdzięczni dawni favelados na osiedlu Vila Pele. W latach 90. Pele zapłacił miastu za ziemię zajętą nielegalnie przez trzysta ubogich rodzin, dzięki czemu mogły na niej postawić prawdziwe domy, nie takie z desek i blachy falistej – i nie bać się eksmisji. Król miał współczucie dla takich, jakim niegdyś był sam. I miał królewski gest.
Cmentarz z widokiem
Umieranie Pelego, rocznik 1940, najsłynniejszego piłkarza czasów, w których biegał po boiskach, było spektaklem. Kilka miesięcy temu w filmie Netflixa objawił się na wózku inwalidzkim – wraz z garstką kolegów z boiska wspominali stare czasy. W ostatnim miesiącu życia, gdy było wiadomo, że koniec bliski, zza murów szpitala w São Paulo dochodziły wieści i słowa, z których każde mogło być ostatnie. Że ogląda mecze mundialu i oczywiście kibicuje canarinhos. A gdy rodacy odpadli z turnieju – że trzyma kciuki za to, by to Lionel Messi wzniósł puchar złotej Nike.