Szaro, ale w kolorze
Szaro, ale w kolorze, czyli fascynująca Warszawa u schyłku XX wieku
Politycznie owo dziesięciolecie zaczęło się trzęsieniem ziemi, gdy w 1990 r. Lech Wałęsa został prezydentem, zaś rok później odbyły się pierwsze, całkowicie wolne wybory. Zakończyło się zresztą także małym trzęsieniem: wstąpieniem do NATO w 1999 r. W ogóle wszystko się trzęsło: edukacja (prywatne szkoły), służby mundurowe (policja przerobiona z milicji), media (likwidacja koncernu RSW), rolnictwo (upadek PGR), nie mówiąc o całej prywatyzowanej gospodarce. Z jednej strony otwierały się możliwości, z drugiej szalała inflacja (w 1990 r. blisko 600 proc.), a liczne zakłady, nawet wielkie potęgi, padały jeden po drugim. Cokolwiek z tych czasów byśmy zapamiętali, jedno nie ulega wątpliwości: dotychczasowy świat składał się jak domek z kart, a na jego miejsce wciskało się nowe.
Musieliśmy więc uczyć się nazw nowych profesji: deweloper, makler, informatyk, copywriter, piarowiec. Oswajać z tym, że powstały nowe miejsca, jak fast foody, sex-shopy, wypożyczalnie kaset wideo, ale też siedziby korporacji, które zapełniały się każdego rana elegancko ubranymi pracownikami. Cieszyć się nowymi zabawkami dla dorosłych (odtwarzacze wideo) i dla dzieci (Game Boy, tamagotchi). W 1994 r. wyprodukowano pierwsze Play Station, ale my napawaliśmy się jeszcze możliwościami amerykańskiego Commodore 64. I z USA przejmowaliśmy zwyczaj wspólnego grillowania. Absorbowaliśmy nowe systemy wartości: „Pokaż mi swoje okulary, a powiem ci, ile jesteś wart” – zapewniano z billboardów (to też było nowe słowo).
Czy zdjęcia są w stanie odtworzyć ferment owych czasów, tę nadzieję przemieszaną z obawami? Należy pamiętać, że obiektyw aparatu kierujemy przede wszystkim w stronę tego, co nowe, niezwykłe, ciekawe. To, co przeciętne i opatrzone, nie jest fotogeniczne.