W każdym razie najbardziej narażone są państwa bałtyckie i one mają z nim najdłuższą granicę. Zwłaszcza z główną częścią jego terytorium, bo np. Polska graniczy z potencjalnym wrogiem tylko poprzez Obwód Kaliningradzki, izolujący nas od krajów bałtyckich. Zresztą nie do końca, bo z Litwą mamy nieco ponad 100 km granicy i przed laty trwała wśród wojskowych specjalistów dyskusja dotycząca tzw. przesmyku suwalskiego. Chodzi o pas terenu wokół Suwałk; jego ewentualne zajęcie dałoby przeciwnikowi bezpośrednie połączenie z bratnią Białorusią. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że celem agresji byłyby państwa bałtyckie. W stolicy potencjalnego wroga mają rozmach, jak to kiedyś ujął Siara Siarzewski w komedii pt. „Killer”.
NATO działa elastycznie
Od czasu przerzutu wojsk potencjalnego wroga na granicę z Ukrainą, czyli praktycznie od wiosny 2021, NATO patrzyło na te ruchy z zaniepokojeniem. Początkowo wszystkim się zdawało, że to nie przygotowania do rzeczywistej agresji, a jedynie demonstracja siły. Stopniowo jednak państwa Sojuszu zwiększały swoją obecność na wschodniej flance. Weźmy misję Baltic Air Policing (dozór przestrzeni powietrznej nad państwami bałtyckimi). Początkowo była ukierunkowana na pokojowe pilnowanie nieba przed naruszycielami, którzy najczęściej są niezdyscyplinowanymi pilotami samowolnie zmieniającymi plan lotu z powodu pogubienia załogi lub jakichś nieporozumień w ruchu powietrznym. Ale zdarza się, że są to loty rozpoznawcze prowadzone przez jakieś niezbyt przyjazne państwo.