Żyrardów jest malowniczy. Na początku lat 90. stał się wręcz modelowo malowniczy, bo w mieście upadł cały przemysł włókienniczy, a nic tak nie dodaje charakteru jak bieda. Ta żyrardowska była nieudawana, strukturalna i harda. Tak harda, że jeszcze kilkanaście lat temu, parkując w mieście, dobrze było zostawić kartkę, że w samochodzie nie ma radia. Nie zawsze pomagało. Ale kartka była tania, a szyba droga.
W mieście prowadzono też ogólnopolski pilotaż montażu przedpłatowych liczników energetycznych. I nie robiono tego w pogoni za nowinkami technicznymi, ale w ucieczce przed plagą niepłaconych rachunków za prąd. Żyrardów był również ulubionym miastem warszawskich socjologów, którzy od historii i transformacji ekonomicznej dostali w prezencie funkcjonalny model company town (osady fabrycznej) i to od razu w upadłości. Na świecie takich perełek już nie było, bo tam mieli kapitalizm po resocjalizacji. W Żyrardowie, jak w czasie XIX-wiecznych początków miasta, kwitł ten pierwotny – bezwzględny i pazerny.
A później Polska z całym dobrodziejstwem inwentarza weszła do Unii Europejskiej i w Żyrardowie zaczęło spadać bezrobocie. Jeszcze w 2004 r. wynosiło 19 proc. Trzy lata później tylko 9 proc., choć w tym czasie w mieście nie pojawił się żaden duży pracodawca. Udany eksport bezrobocia nie spowodował, że wraz z ludźmi wyjechały problemy trapiące miasto. Żyrardów do dziś szuka na siebie pomysłu. Ostatni to wpisanie na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO. – Fajnie być na jakiejś światowej liście. Tylko czy to coś zmieni w naszym życiu – pytają mieszkańcy.
Spuścizna
Żyrardów to miasto na miarę człowieka. W godzinę można spacerem przejść z jednego końca na drugi. Po drodze zwiedzając co najmniej dwa, a może nawet trzy różne miasta.