Tak jak w minionych latach zapraszamy do lektury turystycznego autorskiego Półprzewodnika POLITYKI. I tak jak w zeszłym roku, z powodu sytuacji pandemicznej, a może lepiej – prawie popandemicznej, zachęcamy do wędrówek pod hasłem „W Polskę jedziemy”. Polacy ruszają co prawda na ulubione plaże południa Europy, ale jeszcze nieśpiesznie. Proponujemy zatem wyprawy dość nietypowymi trasami, których nie wytyczają tylko kurorty, morze czy jeziora. Będą więc to m.in. wędrówki szlakiem polskich winnic, produktów regionalnych, atrakcji rozrywkowo-edukacyjnych dla dzieci i młodzieży, szlakami kultury, kopców; wsiądziemy też z Ziemowitem Szczerkiem do kampera, by poczuć się jak w „Nomadland”. A więc w drogę. Pierwsza wędrówka – tropem znanych murali.
Przy okazji takiej podróży można odbudować estetyczną wiarę w naszych twórców i na chwilę zapomnieć o wszelkich pastelozach czy betonozach. Zacznijmy w nieoczywisty sposób – w Lublinie. Mieście, które tu z pewnością nie przychodzi na myśl pierwsze. Ale prawdopodobnie to właśnie tam powstały pierwsze murale, które nie miały charakteru komercyjno-reklamowego. Pojawiły się w drugiej połowie lat 70. na Osiedlu Krasińskiego w ramach Lubelskich Spotkań Plastycznych. Sęk w tym, że nie przetrwały ocieplania budynków i dla potomnych zostały tylko na fotografiach, niemniej jednak współczesny Lublin ma do zaoferowania całkiem sporo dla miłośników murali. „Dream Catcher” Etam Cru przy ulicy Lubartowskiej albo „Czułość ryb” projektu Rafała Ereta w okolicach Cyrulicznej. Czy też mural w języku jidysz, którego pomysłodawcą był miejscowy artysta Mariusz Tarkawian. Przeniósł na ścianę kamienicy przy Jasnej tekst piosenki „Gdzie jest ta uliczka? Gdzie jest ten dom?”. Tutaj zamiast znaku zapytania postawmy przecinek.
• Ruszamy dalej i przenosimy się do Radomia. Miasto może nie ma działającego lotniska, ale posiada za to dżunglę. Kilka lat temu na ścianie dziesięciopiętrowego bloku przy Żeromskiego stworzył ją artysta z Salwadoru Roberto Vergara Lino. Jest to niewątpliwie ewenement wart zobaczenia na własne oczy. Ułańska fantazja w egzotycznym wydaniu. Następnie jedziemy do Kielc, gdzie na ścianie jednego z bloków przy ulicy Karczówkowskiej kusi olbrzymi mural w klimacie sci-fi z napisem „nie mamy planety B”. Praca o tyle wyjątkowa, bo rzeczywiście oczyszczająca powietrze. Krótko mówiąc, mural antysmogowy. Dzisiaj to największy tego typu w całej Polsce (o właściwościach filtrujących mniej więcej 250 drzew). Dzięki użyciu farb fotokatalitycznych zanieczyszczenia zamieniane są w bezpieczne azotany i węglany. Jak wynika z obliczeń, jeden metr kwadratowy ściany pomalowanej taką farbą redukuje 0,44 g tlenków azotu dziennie. Cokolwiek by mówić, to mural antysmogowy zdecydowanie przydałby się w miejscu, do którego udamy się w następnej kolejności.
Komu bije dzwon?
• Zatrzymujemy się w Krakowie, na osiedlu „Na Kozłówce”. Zwyczajne ściany tamtejszych bloków poddano metamorfozie i pojawiły się na nich gigantyczne ptaki. Sójka, słowik czy zięba. Wszystkie stworzenia w wersji XXL. Pomysł ptasich murali oraz przede wszystkim wykonanie – świetne. Wojciech Rokosz dał przykład, jak w pomysłowy sposób można odmienić przestrzeń publiczną, a wydźwięk ekologiczny jest tutaj chyba jasny. Z kolei na Kazimierzu przy placu Bawół czeka efektowna czarno-biała realizacja o tematyce żydowskiej duetu Broken Fingaz. Mural pamięci rodziny Bosaków pojawił się na ścianie kamienicy, która należała do rodziny. Artystyczne upamiętnienie w dobrym stylu.
Z całego multum krakowskich murali uwagę przyciąga również praca „Ding Dong Dumb” włoskiego streetartowca Blu. Znajduje się na wielkiej ścianie kamienicy przy Józefińskiej i przedstawia dzwon-megafon z pieczęcią papieską, a pod spodem wpatrujący się w niego tłum zombie. Na jednej spośród niezliczonych głów znajdziemy napis „never follow”. Jawnie antyklerykalny przekaz w mieście papieża Polaka. Ryzykowne, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że praca powstała w roku beatyfikacji Karola Wojtyły. Tytuł „najbardziej kontrowersyjnego muralu w mieście” byłby w tym wypadku całkiem uzasadniony.
• Opuszczamy dawną stolicę i kierujemy się na Śląsk, do Bielska-Białej. Miasto, które słynie z biennale malarstwa, obfituje w wielkoformatowe realizacje, których podziwianie spokojnie zajmie nam i pół dnia. Ogromna „Sowa” przy Sempołowskiej, którą ludzkimi oczami obdarzył Turbos, „Blue Monday” Mateusza Gapskiego na Mickiewicza lub też wymowne „Zielone płuca” Dawida Celka, które o ekologii przypominają przy Paderewskiego. Jest i mural dawno rozwiązanej grupy Twożywo „To tłum”, który powstał na fasadzie Galerii Bielskiej BWA, gdzie odbywa się biennale.
• Z kolei w Mysłowicach przy ulicy Krakowskiej powitają nas „Uśmiechnięte twarze” kolejnego uznanego artysty, który postanowił „sprawdzić się w muralach”, czyli malowidło Edwarda Dwurnika. Praca powstała kilkanaście lat temu w ramach OFF Festivalu. Żeby zasiać ziarno dwuznaczności, wypada wspomnieć, że obok muralu mieści się miejscowy areszt śledczy. Do śmiechu raczej wielu powodów tam nie ma, ale dla grona wielbicieli twórczości Dwurnika to punkt obowiązkowy. Natomiast po sąsiedzku, w Sosnowcu, pracę stworzył inny klasyk malarstwa, Ryszard Grzyb. W swoim rodzinnym mieście przeniósł na ścianę nosorożca w autorskiej wizji. Kolory przywodzą na myśl psychodeliczne eksperymenty lat 60. Najbardziej oryginalny nosorożec w tej części starego kontynentu znajduje się przy wejściu do parku Sieleckiego przy ulicy 3 Maja.
• I docieramy do stolicy regionu – Katowic. Znajdziemy tu dziesiątki efektownych realizacji. Hiszpański artysta SpY stworzył prosty, a dobitny mural. Wielki czarny napis „Think”. Prozaiczne przesłanie ciągle aktualne. Ta wielkoformatowa praca przy Krakowskiej niewątpliwie daje/zmusza do myślenia. Natomiast Jakub Julian Ziółkowski to kolejny artysta, który płótno zamienił na ścianę. Na ulicy 1 Maja jego praca zatytułowana „Kim” roztacza halucynogenną aurę. Z kolei przy Mariackiej Tylnej możemy podziwiać makabryczną kurę. Z zupełnie innej bajki świetny mural przedstawiający Jerzego Kukuczkę. Wybitny himalaista został uwieczniony w swoim rodzinnym mieście u zbiegu ulic Markiefki i Katowickiej. Ze smakiem i (dosłownie) w wielkim stylu.
• Zostajemy na Śląsku, ale przenosimy się na ten Dolny. A więc teraz Wrocław. Pokaźny mural „Brama do Nadodrza” przy ulicy Łokietka, jest trudny do przeoczenia. Od tej pewnie najbardziej kojarzonej z miastem pracy Michała Węgrzyna można zacząć wędrówkę szlakiem murali. Jest ich oczywiście co nie miara. Na uwagę zasługuje malunek Erica Il Cane przy ulicy Cybulskiego. Praca nawiązuje do tematyki ochrony praw zwierząt. Mural „Zapominanie” przy Legnickiej to hołd dla twórczości Stanisława Dróżdża złożony przez Kolektyf. Wrocław dobrze wie, jak budować pamięć wokół swoich twórców.
Przy Ptasiej ciekawą pracę stworzył Francuz REMED. Intrygującą postać wypełnioną napisami z odciętą dłonią, zatytułowano „Od pustki do życia”. Teraz kierunek Wielkopolska. Po drodze warto zatrzymać się w Lesznie. Na ścianie kamienicy przy ulicy Wałowej znajdziemy ciekawy mural „Dąbrówka”, który nawiązuje do miejskiej legendy. Tuż obok inna praca „Rycerz Wieniawita z turami”. Pomysłowe wplecenie w tkankę miejską. Podwójny baśniowy mural Anny Szejdewik też zdecydowanie wart zobaczenia.
Ściany mają uszy
• Lądujemy w Poznaniu. Co na nas tu czeka? Chociażby ogromny tygrys z Dalekiego Wschodu, który w zeszłym roku zawitał na ścianie kamienicy przy ulicy Kraszewskiego. Malował Paweł Swanski. Zwierzęco-magiczne motywy znajdziemy w pracy Mariny Zumi „Eternal kiss” przy Poznańskiej. Za to na Nowowiejskiego mural „The Thin Wire” włoskiego streetartowca Maupala. Mieszkańcy głowią się, czy bohaterka pracy zszywa, czy też rozrywa polską flagę. Warto wybrać się i osądzić samemu. Wielbicielom liryki do gustu przypadnie też poezja w formie murali. Szymborska, Różewicz oraz Herbert – ich wiersze przeniesiono na ściany. Poezja wyszła na ulice (m.in. Kościelna, Wawrzyniaka). Stolica Wielkopolski to dobrych kilka godzin odkrywania murali.
• Następny punkt na szlaku to Jarocin, który jednoznacznie kojarzy się ze słynnym festiwalem. Miasto warto jednak zobaczyć nie tylko od (muzycznego) święta. Czeka w nim ponad tuzin murali i nie trzeba chyba wyjaśniać, jakiej tematyki głównie dotyczą. „Disappointed in humans” streetartowego duetu Czarnobyl oraz „Pisa73” na Osiedlu Kościuszki rozwiewają wątpliwości. Jest jeszcze choćby pęknięta „Kaseta” M-City przy Waryńskiego. Alternatywny duch jest namacalny i obecny na niejednej ze ścian. Po drodze z Jarocina przystańmy w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie czeka fantastyczny mural z Krzysztofem Komedą na ścianie kamienicy przy ulicy Kolejowej. Wieczorem pracę autorstwa Konrada Moszyńskiego rozświetlają barwne neony.
Spod podobizny legendarnego jazzmana droga wiedzie już • wprost do Łodzi. Jej poświęcimy tym razem najmniej miejsca. O łódzkich muralach rozpisywano się już bowiem wielokrotnie. Dla miłośników, a może używając zgrabnego neologizmu, muraloholików punkt obowiązkowy. Miasto, któremu pewnie najbliżej do miana muralowej stolicy Polski. Festiwal Urban Forms uczynił Łódź prawdziwą mekką dla wielbicieli street artu. Czeka tam ponad setka gigantycznych prac.
• Ale jedziemy dalej. Na krótką chwilę wędrujemy do stolicy. Czesław Niemen miał swój sen o Warszawie. W mieście doczekał się tymczasem własnego muralu. O tyle istotne, że jest w miejscu, do którego trzeba nadłożyć drogi. Żadne ścisłe centrum miasta, ale ulica Płytowa na Białołęce. Legenda spogląda na okolicę zza złotych płyt, które artysta Bruno Althamer umieścił zamiast oczu. Swoją drogą – czy tego typu murale nie stanowią dogodnej alternatywy dla pomników? Niemen czy wspomniana podobizna Jerzego Kukuczki pokazują, że i owszem.
Tesla u Zenka
• Teraz kolejna stolica. Tym razem Podlasia. W Białymstoku czeka nas spotkanie z robiącą wrażenie pracą spod znaku murali ekologicznych. Chodzi o tak zwaną „Dziewczynkę z konewką” na ścianie uniwersyteckiego Wydziału Chemii. Postać z muralu podlewa (prawdziwe) drzewo. Swoją drogą oryginalny tytuł, o którym mało kto pamięta, brzmi „Legenda o wielkoludach”. Nic dziwnego, że praca Natalii Rak zyskała wielką popularność, a wśród jej fanów znalazł się sam sir David Attenborough.
W mieście znajduje się też być może jeden z najbardziej kontrowersyjnych murali w Polsce. Mowa o muralu z Zenkiem Martyniukiem, który pojawił się na ścianie jednego z bloków przy ulicy Hallera. Co ciekawsze, autorem jest Rafał Roskowiński, pionier wielkoformatowych realizacji z Gdańska. Może na ścianach lepiej byłoby upamiętniać tych, którzy odeszli, aniżeli żyjącego króla disco polo? Dziewczynka oraz Zenek wyznaczają dwa zupełnie różne bieguny. I jakościowo, i tematycznie. Pomiędzy nimi cała gama kilkudziesięciu prac, z dużym naciskiem na naturę. Inny smaczek to mural kolażowy przy ulicy Towarowej, a na nim – Nikola Tesla. Elon Musk byłby wniebowzięty realizacją Stowarzyszenia Kreatywne Podlasie. Zenek, Tesla, ekologia w jednym mieście. W Białymstoku wszystko jest możliwe. Na muralowej mapie Polski nie mogło więc go zabraknąć. Teraz kierunek północ.
• Wysiadamy w Gdańsku, mieście wolności, solidarności i murali. Trafiamy na Zaspę. To rozległe osiedle bloków mieszkalnych stało się wielką galerią sztuki publicznej. Całość zainicjował blisko ćwierć wieku temu wspomniany już Rafał Roskowiński, a dzisiaj na kolekcję malarstwa monumentalnego, bo tak też brzmi oficjalna nazwa, składa się ponad pół setki murali. Jest i rozpikselowany (dosłownie) Lech Wałęsa autorstwa Piotra Szwabe i wyraźnie rozsierdzony smok z gitarą elektryczną streetartowca Ozmo. Eksplozja kreatywności na często ogromnych ścianach bloków (niektóre mają powyżej dziesięciu pięter). Można zwiedzać, spacerując lub z perspektywy rowerowego siodełka. Trzeba kilku godzin na porządne podziwianie. A po muralach zawsze można podejść nad morze.
Murowany bestseller
Zawrót głowy. Wydaje się, że to pierwsze uczucie, które towarzyszy po takiej eskapadzie. Profesjonalne murale to uczta dla oka, czysta wizualna przyjemność. Jakie szczęście, że w urbanistycznym chaosie znajdziemy tak wiele dobrego. Bajkowość, realizm, mrok, sztuka zaangażowana, ekologia. Pełen pluralizm.
Nie ma jednej trasy na zobaczenie całego tego bogactwa, które niekiedy bywa skrzętnie poukrywane. Na szczęście pomocą służy część miast, które tworzą własne przewodniki i mapy, a trasy (piesze lub rowerowe) często umieszczają na dedykowanych stronach internetowych. Warto więc szybko korzystać z okazji, bo trzeba pamiętać, że żywot murali nie należy do najdłuższych. Znikają pod nowymi warstwami farby lub wraz z całymi budynkami. Ewentualnie jedne murale zastępują drugie. Niestety nie ma jeszcze jednolitego muralowego przewodnika po Polsce, z trasami i dokumentacją takich przemian. A szkoda, bo byłby to – nomen omen – murowany bestseller.
***
Polecamy też fotoreportaż o specjalnej formie tej dziedziny malarskiej – muralach patriotycznych: POLITYKA 45/19 lub na polityka.pl