JOANNA CIEŚLA: – Z czego wynika tak wielkie społeczne poruszenie rewitalizacją – inaczej mówiąc, zalaniem betonem – rynku w Kutnie?
JAN MENCWEL: – Mam nadzieję, że to oznaka jakiegoś przebudzenia. Może wreszcie zaczynamy dostrzegać, w jaki sposób niszczymy przestrzenie naszych miast, zalewając je betonem i budując wszędzie parkingi? Nie ma co się oszukiwać, Kutno to nie jest wyjątek, wypadek przy pracy – to projekt wpisujący się doskonale w katastrofalne podejście do przestrzeni miejskiej.
Na potrzeby wydanej niedawno książki „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta” odwiedził pan kilkadziesiąt miejsc, w których wycinki drzew i zalewanie zieleni betonem wywołało protesty społeczne. Ale krytyka już 30 lat temu towarzyszyła pierwszym „rewitalizacjom” związanym z usuwaniem drzew z centrów miast. Mimo to takie decyzje wciąż są podejmowane. Skąd ten upór?
Znaczenie ma splot czynników. Jeden z nich to indywidualne podejście, przepraszam za określenie, samorządowych dinozaurów – prezydentów miast, którzy trwają na stanowiskach od wielu kadencji. Mają poczucie, że wiele osiągnęli, że wręcz nie muszą się z niczego przed obywatelami tłumaczyć. W środowiskach politycznych, z których ci politycy pochodzą – najczęściej to PO, PiS lub SLD, ale i grupy samorządowe – przez lata nie było refleksji nad tym, że zieleń jest ważna. Skupiano się na dużych, pokazowych inwestycjach, jak np. stadiony, które miały być dowodem sprawności w zarządzaniu. W pewnym momencie zaczęto się troszczyć o kulturę. A kwestie, takie jak przyroda, ekologia i klimat, wciąż przebijają się z trudem.
Rodzi to dziwne paradoksy. Mieszkańcy w ramach budżetów obywatelskich od lat najchętniej przeznaczają pieniądze na projekty związane z zadrzewianiem.