Wyspy leżą w miejscu, gdzie Atlantyk przelewa się w Morze Północne. Tę strategiczną lokalizację wykorzystywali wikingowie i brytyjska marynarka, która w czasie wojen światowych między skalistymi wysepkami urządzała główne kotwicowisko swojej floty. Był też czas, gdy na Orkadach zarabiało się porządne pieniądze, w XVII w. robiono je na handlu krasnorostami, glonami morskimi używanymi do produkcji szkła i mydła. Poza tym czas mijał – jak to na prowincji. Czy też na końcu świata, skąd bliżej do koła podbiegunowego i wybrzeża Norwegii niż stołecznego Londynu.
Tymczasem położone na skraju Orkady kroczą w pierwszym szeregu intelektualnej, technicznej i społecznej zmiany prowadzącej do bezwęglowej przyszłości. 22 tys. mieszkańców archipelagu w pewnej mierze już się w niej znalazło. Produkują ze źródeł odnawialnych od 110 do 140 proc. własnego zapotrzebowania na prąd. Na 67 wyspach stoi przeszło 700 turbin wiatrowych. W Stromness od kilkunastu lat działa Europejskie Centrum Energii Morskiej, EMEC, najstarszy ośrodek tego typu na świecie. Dysponuje laboratorium i stanowiskami testowymi na morzu, gdzie biznes może wypróbowywać maszyny mające przerabiać ruch pływów i fal na prąd elektryczny. EMEC ma też fabryczkę wodoru, produkowanego z wykorzystaniem nadwyżki prądu i używanego w projektach badających potencjał wodoru jako paliwa. Ostatnio EMEC opracował np. ciężarówkę tankującą prototypowe samoloty napędzane wodorem.
Wywiało wszystkie kury
Orkady swoją postawą wpisują się w szerszą opowieść o kształcie współczesnej cywilizacji. Dotąd bywało tak, że to metropolie podtrzymywane były przy życiu przez eksploatację prowincji. Teraz rośnie wartość peryferii, bo zazwyczaj tam, na odludziu, z dala od miast, znajdują się odnawialne źródła energii.