Zagraniczne wakacje były w tym roku aktem przekory i odwagi. Przekory wobec trendu #urlopwkraju, #wakacjewPolsce i wylewających się z mediów obrazów tłumnie obleganych górskich szlaków, plaż i restauracji. Odwagi natomiast wobec niespodziewanego rozwoju sytuacji epidemicznej i możliwej konieczności nagłego powrotu do kraju. Wygrali ci, którzy nie zwlekali z wyjazdem aż do sierpnia, kiedy Europa zaczęła się na nowo zamykać. Obowiązek kwarantanny dla Polaków ogłosiły kraje nadbałtyckie, następnie Norwegia, inne zaczęły dopuszczać tylko tranzyt przez swoje terytorium (Słowenia, Węgry). Od lat 90. wyjazd na zachód czy południe Europy nie niósł za sobą takiego dreszczu przygody, niepewności, smaku podróży w nieznane. Zwłaszcza gdy przebiegał drogą lądową i odbywał się własnym środkiem transportu. Tegoroczna podróż po Europie, oprócz odmiennych krajobrazów, wiodła bowiem też przez zmieniające się z dnia na dzień antywirusowe przepisy, obostrzenia i wytyczne.
Bez postronnych
19 sierpnia. Za Dobieszczynem droga wojewódzka 115 niemal niepostrzeżenie zmienia się w niemiecką L28, a Puszcza Wkrzańska w Ueckermünder Heide. Zamkniętą na wiosnę granicę można by przeoczyć, gdyby nie dwie młode Niemki robiące sobie selfie w maseczkach przy znaku granicznym.
Z nabrzeża w Altwarp widać polskie Nowe Warpno. Z przeprawy promowej korzystają prawie sami Niemcy. Znikoma liczba polskich turystów dziwi nawet w miejscowej informacji turystycznej. Najwyraźniej wiedza o przepisach kraju związkowego Meklemburgia-Pomorze Przednie, zakazujących jednostronnie Polakom wjazdu na jednodniowe wycieczki, pozostaje tajemna nawet dla mieszkańców przygranicznego landu.
250 km dalej w Poczdamie nie trzeba wiele zachodu, by sfotografować się przed pałacem Sanssouci bez postronnych osób.