Na Zachodzie modę na reinterpretację dawnej sztuki zainaugurowała młoda Holenderka, która szukała sposobu na odreagowanie stresu i samotności kwarantanny. Pomysłem podzieliła się na Instagramie i spotkała się z nadspodziewanie żywym odzewem. Dziś założone na tę okazję konto tussenkunstenquarantaine (między sztuką a kwarantanną) obserwuje już 240 tys. osób, a swoje „dzieła” umieściło tam ponad 500 osób z całego świata. Patronat nad tą akcją objęło zaś słynne Rijksmuseum w Amsterdamie. Pomysł podchwycili inni. Własną stronę utworzyło Paul Getty Museum, zachęcając oczywiście do inspirowania się ich zbiorami. A w Polsce – Muzeum Narodowe w Warszawie. Podobne inicjatywy powstają w różnych krajach, ale zdecydowanie największym powodzeniem akcja cieszy się w Rosji. Facebookowy profil Izoizolacja, który założyła z nudów podczas domowej izolacji Ekaterina Brudnaya-Cheliadinowa, w krótkim czasie zdobył ponad pół miliona followersów.
Oczywiście zarówno wspomniana Holenderka, jak i Rosjanka niczego nie wymyśliły, a jedynie kreatywnie odświeżyły starą już tradycję tableau vivant. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą ze średniowiecza, a żywe obrazy stanowiły wówczas końcowy akcent wielu liturgii. W XVIII w. była to ulubiona zabawa na książęcych dworach we Francji. Zachowały się nawet informacje o konkretnych realizacjach. I tak na przykład w 1770 r. włoski aktor Carlo Bertinazzi zachwycał widzów aranżacją obrazu Jean-Baptiste’a Greuze’a „Wioskowe zaręczyny”. Z kolei w Wersalu namiętnie przygotowywano scenki będące powtórzeniem obrazów wiszących w pałacu, tak by zebrana publiczność mogła ocenić perfekcjonizm naśladownictwa. Albowiem najwyżej ceniono te dziełka, które od oryginałów różniły się jak najmniejszą ilością szczegółów.