Starszy sprzedawca samochodów Richard Lepovsky wygląda na faceta, który w trzy sekundy policzy, ile masz na koncie dolarów łącznie z debetem. Mnie szacował chyba w centach, bo na spotkanie musiałem czekać dobre pół godziny. Z perspektywy klienta salonu samochodowego całą wieczność. Minę miał kwaśną i w ogóle mu się nie uśmiechało spotykać z Polaczkiem, który przyjechał do Arizony zadawać kretyńskie pytania w stylu: „Dlaczego świat się zmienia, a amerykańskie samochody nie?”. Ale nazwisko zobowiązuje. Koledzy rzucili go na żer. Skoro nazywa się Lepovsky, to niech się męczy. Choć o Polsce miał takie pojęcie, jak ja o amerykańskich samochodach. Jak się okazało, całkiem poprawnie wymawiał słowo „pierogi”. Coś jednak nas łączyło.
Kesz
Przed audiencją Lepovsky przełożył wszystkie papiery z jednej kupki na drugą, a następnie z tej drugiej na tę pierwszą. Później zajął się jeszcze ścieraniem niewidzialnego kurzu ze swojego biurka. Wszystko to na stuprocentowym podglądzie, bo w branży obowiązuje polityka pełnej przejrzystości. Każdy sprzedawca w swoim przeszklonym boksie jest jak ryba w akwarium. Przez pół godziny czekania na Lepovsky’ego można się było napatrzyć i domyślić, że klienci wchodzący do tych akwariów naiwnie wierzą, że to oni będą rybami. I to grubymi. Będą nęceni i kuszeni okazjami. Rozsiadają się wygodnie, stukają palcami w tablety, w których ceny, jak w stanie nieważkości, nic już prawie nie ważą. Sprzedawcy cierpliwie dają im się tą iluzją nasycić, żeby po paru minutach rzucić się do ataku i kawałek po kawałeczku odzyskać z nawiązką każde 100 dol. z taką łatwością skreślone w reklamach. – Oczywiście, że klimatyzacja jest w cenie. Na Boga, jesteśmy przecież w Arizonie. Mamy listopad i 36 st. C za oknem. A przecież wiemy, że klimat się ociepla.