Ustępują przywódcy – w Sudanie oddał władzę Omar al-Baszir, w Libanie do dymisji podał się rząd Sada Haririego, w Chile prezydent Sebastián Pińera poświęcił dla odzyskania spokoju rząd, Boliwia pożegnała prezydenta Evo Moralesa. We Francji ruch żółtych kamizelek nie pozbawił władzy Emmanuela Macrona, ale wyraźnie osłabił ambitnego reformatora. Niestety, giną ludzie – liczba ofiar w Iraku przekroczyła 300 osób, pojawiły się pierwsze ofiary w Hongkongu, w Chile liczba zabitych przekroczyła 20 ofiar, tysiące osób odniosło rany, we Francji bilans roku żółtych kamizelek to m.in. 11 ofiar śmiertelnych.
Skąd te zrywy? Iskra zapalająca poszczególne bunty wydaje się dość błaha: podwyżka cen przejazdów metrem w Santiago de Chile, próba opodatkowania korzystania z popularnych komunikatorów internetowych w Libanie, we Francji podwyżka podatku na paliwo samochodowe i ograniczenie maksymalnej prędkości na drogach krajowych do 80 km/h, w Hongkongu nowe prawo o ekstradycji. Czy to rzeczywiście wystarczające powody, by tłumy ruszyły na ulice świadome ryzyka przemocy ze strony służb porządkowych? Zdumiewa nie tylko odporność na zagrożenie, ale także upór protestujących. Mieszkańcy Hongkongu walczą od miesięcy, we Francji epopeja żółtych kamizelek trwa rok i choć nie wiąże się już z masowymi rozruchami, to jednak wkracza w nową fazę zaangażowania politycznego w zbliżające się wybory do władz lokalnych.
Zanim nadejdzie koniec swiata
Do zrywów o charakterze narodowym dochodzą nowe ruchy o ambicjach globalnych. Ekologiczny i działający na rzecz ochrony klimatu ruch Extinction Rebellion zainicjowany jesienią 2018 r. w Wielkiej Brytanii pączkuje na inne kraje europejskie, choć w sposób najbardziej spektakularny działa nad Tamizą.