Podróże mamy we krwi. Gdyby nie one, nie zasiedlilibyśmy niemal całego świata i rozwój cywilizacji przebiegałby inaczej, chociażby dlatego, że przez tysiące lat najwygodniej było przemieszczać się wodą, człowiek, by usprawnić morskie włóczęgi, rozwijał wiedzę szkutniczą, nautyczną, geograficzną. Tak niebezpieczne wyczyny, jak podróże na krańce świata, opiewano w mitach. Raimund Schulz, starożytnik z uniwersytetu w Bielefeldzie, w „Abenteurer der Ferne” (Łowcy przygód na krańcach świata) pisze o wzorze eksploracyjnym, leżącym u podstaw każdej wyprawy odkrywczej. Impulsem do nich były głód surowców, handel, ekspansyjna polityka. Jednak i tak nic by z tego nie było, gdyby nie gotowi na wszystko ryzykanci. Motywowała ich chęć sprawdzenia się, ciekawość świata, nadzieja na sławę i bogactwo.
Antyczne wraki znajdowane są zazwyczaj niedaleko lądów, tam też rozegrała się większość bitew morskich. W płytszych wodach nurkom łatwiej je namierzyć. W starożytności żeglowano głównie wzdłuż brzegów, ale nie tylko, bo choć kompas magnetyczny to wynalazek z XI w., pływanie po otwartych akwenach umożliwiały umiejętności czytania morza, gwiazd i pogody. Kluczowa była też wiedza geograficzna przekazywana z ust do ust i utrwalona w mitycznym kodzie, który dziś próbujemy rozszyfrować. I tak w III tysiącleciu p.n.e. pływano z Krety do Egiptu czy z Sycylii na Sardynię, pokonując 200-km odcinki. W I tys. p.n.e., gdy nauczono się halsować pod wiatr, co umożliwił żagiel łaciński, Rzymianie pływali już bezpośrednio z Aleksandrii na Sycylię i przemierzali 1000 km po Oceanie Indyjskim. Jednak gdy Posejdon żądał ofiar, nie pomagała ani odwaga, ani wiedza.
Najkompletniejszy
Czasami są w kawałkach, czasami leżą na boku, zdarza się, że stoją prosto, jakby spokojnie opadły na dno.