Archiwum Polityki

Czwarte nawrócenie Kazimierza Kutza

Zarówno powieść „Piąta strona świata”, jak i jej autora, trudno zmieścić w jakimkolwiek schemacie.
Kutz, który już setki razy deklarował, że Śląsk w jego twórczości to rozdział zamknięty, kolejny raz na Śląsk powrócił. I to w najbardziej osobisty, intymny, czasami wręcz magiczny sposób. Udowadnia, że to nie on nie pasuje do schematów, tylko jego Śląsk nie pasuje do polskich wyobrażeń, że po blisko 90 latach obcowania z Polską ciągle jest to świat odrębny, równoległy.

Autor wypiera się autobiograficzności, wszystkich bohaterów uznaje za dzieło swojej wyobraźni, ale jednocześnie mruga okiem, bo nie sposób tych postaci oderwać od jego życia: matki, ojca, dziadka, wujków, kolegów szkolnych, sąsiadów, urzędników, policjantów, nauczycieli. I od rodzinnych Szopienic, małej mieściny wyrosłej pod Katowicami wokół hut cynku i ołowiu, w trójkącie linii kolejowych prowadzących we wszystkie strony świata i skarlałej przyrody zatrutej do pięciu metrów pod ziemią.

Palone mosty. O swoich ziomkach nie miał dobrej opinii. Przy każdej okazji mówił, że Ślązacy są z natury dupowaci, bezwolnie poddają się wichrom dziejów, zbierają cięgi z każdej strony. Szukał dla nich usprawiedliwienia w przekleństwach historii, gdy byli nieustannie poddawani coraz to innym reżimom politycznym, państwowym, językowym i kulturowym. Sam Śląsk budził w nim skrajnie przeciwstawne uczucia, dlatego trzy razy w życiu wyjeżdżał stąd z postanowieniem, by nigdy już nie wracać.

Pierwszy raz wyjechał w 1949 r. na studia do Łodzi. Krajobraz dzieciństwa w proletariackiej osadzie pod hutą cynku, w iście księżycowym otoczeniu brudnych, mazistych osadników, hałd i wysypisk, budził w nim obrzydzenie. Po latach przyznał: „Kiedy czasami przyjeżdżałem odwiedzać rodzinę, to za każdym razem, gdy pociąg wtaczał się w ten krajobraz, rzygałem ze wstrętu i tylko czekałem, aby zaraz stamtąd sp.

Polityka 10.2010 (2746) z dnia 06.03.2010; Kultura; s. 96
Reklama