Archiwum Polityki

Jan Reychman – stulecie

Jestem reytaniakiem i tylko do liceum nr 6 się poczuwam. Przedtem jednak, zanim mnie wyrzucili, uczyłem się w Piętnastce imienia Narcyzy Żmichowskiej, w jednej klasie z Ewą Reychman. Ewa była śliczną dziewczyną, ale na moje molestowania odpowiadała nieodmiennie spojrzeniem pod tytułem „pan masz małe rybki w głowie”. Z braku lepszego pomysłu, oboje mieszkaliśmy na Starówce, namówiłem ją na wspólne chodzenie piechotą do szkoły. Z placu Zamkowego do placu Unii Lubelskiej są cztery kilometry, czyli sporo ponad pół godziny spaceru. To już było coś, bowiem będąc urody mikrej, nie umiejąc tańczyć i nie grając na żadnym instrumencie (muzycznym), wiedziałem, że tylko bajer, do którego zyskiwałem teraz okazję, daje mi jakiekolwiek szanse.

W trakcie codziennych teraz rozmów dowiedziałem się, że jest Ewa córką orientalisty profesora Jana Reychmana. Przez zupełny przypadek przeczytałem właśnie w „Twórczości” jego artykuł „Czarna peleryna, ciupaga i indyjski znak tajemny”. Mowa w nim była o kulcie tajemniczych znaków kryptograficznych, a między innymi o dziwnym, specjalnym znaku Wacława Rzewuskiego (Emira Tadz ul-Fehra), który „kładł go wszędzie: znaczył nim pisma, rysunki, rył go na ruinach Palmiry i na zamku krzyżowców w Szkifie na Libanie. Znak ten położył i na skale, gdzie miał zakopać „Memoires secretes), w których zawarł swoje dzieje tajnych misji na Wschodzie. Sam przezywał się „Abd El-Niszan”, czyli „sługa znaku”.

Zafascynował mnie słynny profesor zajmujący się takimi sprawami. Zaprzyjaźniona już Ewa zapraszała mnie czasami do siebie. Miała jednak odrębny minipokoik, więc przekroczenie progu mieszkania nie oznaczało jeszcze wcale poznania ojca. W końcu jednak stało się. Do pokoiku Ewy przechodziło się przez czternaście metrów kwadratowych stanowiących salon.

Polityka 7.2010 (2743) z dnia 13.02.2010; Stomma; s. 95
Reklama