Archiwum Polityki

Zwycięzcy oblężeni

Platforma po wyborach prezydenckich zyskała (prawie) pełnię władzy. Ale wysoki wynik konkurenta z opozycji, proponującego państwo opiekuńcze, może zniechęcać rządzących do radykalniejszych reform.
Droga Bronisława Komorowskiego do prezydentury, która miała być łatwą przechadzką, okazała się trudna i wyboista. Polityka polska po katastrofie pod Smoleńskiem obudziła silne emocje, wykopała podziały często głębsze niż wcześniejsze. Komorowski zostaje prezydentem w zupełnie innej sytuacji niż wówczas, gdy wygrywał prawybory w swojej partii; w nowej sytuacji znalazł się premier Donald Tusk. Niespotykaną wcześniej siłę poczuli Jarosław Kaczyński i jego obóz polityczny, przed Smoleńskiem zagubieni i niepewni politycznej przyszłości.

Scenariusze te krótko- i długofalowe trzeba dziś układać od nowa. „Platforma dostała sto procent władzy, ale też bierze na siebie sto procent odpowiedzialności” – powtarzał w wyborczy wieczór były prezydent Aleksander Kwaśniewski. „To jest kolejny kredyt zaufania” – mówił premier. „Niech teraz PO pokaże, że potrafi rządzić, nie ma już przecież żadnego hamulcowego w Pałacu Prezydenckim, który będzie wetował ważne reformy, skupiał się na walce z rządem, a więc nie ma alibi dla nicnierobienia” – mówili zwolennicy kolejnych, w części rzeczywiście niezbędnych reform. „Teraz będziemy mieli groźny dla państwa monopol władzy, bo Platforma weźmie wszystko” – powtarzał Jarosław Kaczyński, zapominając na kampanijny użytek o własnym braterskim monopolu i zupełnie uzależnionych koalicjantach. Skala oczekiwań jest więc wielka, na dodatek powiększona o obietnice: te konkretne, złożone podczas kampanii, i te, które społeczeństwo wiąże z każdymi wyborami, a więc że jednak będzie lepiej, że będą jakieś, nawet bliżej nieokreślone pozytywne zmiany.

Tymczasem w ten nowy okres, będący czasem dwóch kampanii – samorządowej i parlamentarnej – PO wchodzi w sytuacji mocno niejasnej.

Polityka 28.2010 (2764) z dnia 10.07.2010; _PUSTY_; s. 12
Reklama