Ktoś, kto zostawia wszystko w samochodzie, nie może przecież ot tak nagle umrzeć. Dotąd spokojnie cieszyli się życiem. Niemożliwe, żeby było inaczej.
Zatelefonowała do Karola, który spał w pokoju na górze. Karol jest szóstym dzieckiem z kolei, kończy gimnazjum i właśnie zdawał egzamin do ogólniaka.
Powiedziała, że jest jej potrzebny, prosi, żeby zszedł na dół do dużego pokoju. Miała potem do siebie pretensje, że go zbudziła, dłużej by pospał i miał oszczędzone minuty niedowiedzenia się. Zaczął krzyczeć: co, jak, dlaczego, ojciec źle się czuł tego dnia, bolał go kręgosłup, może nie wsiadł do samolotu, na pewno nie.
W telewizji pokazał się wrak, a na pasku poniżej, że nikt nie przeżył. Elżbieta nie wiedziała dotąd, że coś może aż tak dusząco boleć.
Kasia, trzecia z kolei, jechała właśnie w Warszawie tramwajem na zajęcia z biznesowego angielskiego. Jest smukła, ciemnowłosa, twarz pociągła, duże piękne oczy. Widziała, że pasażerowie są poruszeni. Zabrzęczał telefon. Ktoś napisał: bardzo mi przykro, że twój tata nie żyje. A potem jeden esemes za drugim z kondolencjami: walenie znienacka po głowie, jakby esemesy chciały taką lawiną ogłuszyć.
Wysiadła z tramwaju. Zatelefonowała do Jana, swego chłopaka. Mieszkają w jego warszawskim mieszkaniu, sam je kupił już pracując, trzydzieści parę metrów, na początek i tak dobrze. Jan wychował się w kochającej rodzinie, jak ona.