Czego nie powiedział prezes, dopowiadali członkowie jego ugrupowania, formułując nawet bardzo skrajne opinie, żerujące na antyrosyjskich nastrojach czy wręcz je podsycające. Ale gest Kaczyńskiego pozostał w gruncie rzeczy bez znaczenia. Stał się medialnym newsem na dwie, trzy godziny. Do momentu, gdy stenogramy opublikowano.
Grzegorz Napieralski z posiedzenia RBN wyszedł, bo po prostu postanowił być z boku, gdyż w kampanii wyborczej taka postawa może mu przynieść większe profity. Zwłaszcza gdy uda się za coś rząd, a już zwłaszcza marszałka Komorowskiego, skrytykować.
Zanim więc stenogramy ujrzały światło dzienne, rozpoczął się kolejny etap politycznej gry, jaka wokół katastrofy toczy się od początku. Decyzja o szybkim ujawnieniu ją utrudniła, ale oczywiście nie zakończyła. PiS przyznało wprawdzie, że ujawnienie było słuszne, ale podtrzymywało wątpliwości, czy Rosjanie przekazali nam wersję autentyczną. Natychmiast też podkreślano, że w stenogramach nie ma nic, co wskazywałoby na naciski na załogę samolotu, jakby dając do zrozumienia, że sam prezes miał obawy, czy nie pojawi się w zapisie rozmów zdanie wskazujące na bezpośrednią decyzję prezydenta w sprawie lądowania, bo to jest ta zasadnicza linia obrony – prezydent nie naciskał, a więc nie ma żadnego udziału w przyczynach katastrofy; na niego i powstałą po jego śmierci legendę nie pada żaden cień.