– Polska jest skansenem hydrotechnicznym – mówi Robert Wawręty, ekspert organizacji ekologicznej TnrZ i powołuje się na raport o środowiskowych skutkach przedsięwzięć hydrotechnicznych współfinansowanych ze środków UE, opracowany przez organizację w 2007 r.
Raport pokazuje absurdy, ignorancję i lekceważenie trendów światowych, gdzie od dawna wiadomo, że wały to technokratyczny mit. Jego egzemplifikacją może być to, co stało się w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie najwięcej szkód wyrządziły rzeki wyprostowane jak drut, z obwałowaniami, Iłownica i Wapiennica. W ciągu ostatnich lat wydano tam kilka milionów złotych na podnoszenie wałów, w zlewni Iłownicy nawet te najmniejsze rzeki są uregulowane. A woda wylała, natura okazała się nieposłuszna. Bo projektant nie pomyślał, żeby odsunąć wały od rzek.
– Za publiczne pieniądze zniszczono setki kilometrów rzek, 385 mln euro przyznane nam z Europejskiego Banku Inwestycyjnego po poprzedniej powodzi wydano w większości na regulowanie rzek, które zamiast chronić – szkodzi. Dziś za unijne pieniądze robi się to samo – wylicza dr Przemysław Nawrocki z WWF Polska.
To wyjaśnia podłoże konfliktu: hydrotechnicy i ekolodzy mają odrębne interesy.