Archiwum Polityki

PZU na parkiecie

Powszechny Zakład Ubezpieczeń (PZU) na warszawską giełdę wkraczał w ubiegłym tygodniu z wyjątkową pompą. Był premier, minister skarbu, kwiat biznesu; śmiało wyrażano przekonanie, że drugiej takiej chwili na tym parkiecie już nie będzie. Tu wszystko było naj: najdłuższe przygotowania, największa, idąca w dziesiątki miliardów złotych oferta, największe zainteresowanie wielkich i całkiem małych inwestorów, największe emocje. A czas debiutu taki, że nie było pewności, iż wszystko rzeczywiście się uda.

Jesteśmy bowiem na starcie nietypowej, otwartej w tragicznych okolicznościach kampanii prezydenckiej, której wynik wyjątkowo absorbuje Polaków. Z kolei Europę coraz bardziej męczy grecki kryzys i straszy perspektywa rozniesienia finansowej zarazy. Kto ma głowę w takich warunkach kupować akcje choćby największej wschodnioeuropejskiej spółki? Po udanym debiucie wygląda na to, że wielu.

Owszem, kryzys warzy nastroje na europejskich giełdach, notowania falują, ale wielkie, międzynarodowe fundusze emerytalne i inwestycyjne chciały jednak kupić dziewięciokrotnie więcej akcji polskiego ubezpieczyciela, niż dla nich ostatecznie przeznaczono. 250 tys. Polaków niemal w maksymalnej wysokości złożyło zamówienia na zarezerwowane dla nich pakiety akcji. Podobny szturm na warszawski parkiet w jego 19-letniej historii zdarzył się tylko dwukrotnie, przy okazji sprzedaży akcji dwóch dużych banków. Jak widać, nawet w trudnych warunkach dobry towar dobrze się sprzedaje.

Ministrowi skarbu nie wypada więc teraz nic innego, jak podtrzymać rosnące zainteresowanie rodaków giełdą, skutecznie i szybko prywatyzując kolejne duże spółki (najszybciej wielki koncern energetyczny Tauron i samą GPW). Szef PZU Andrzej Klesyk powinien udowodnić, że jego firma rzeczywiście zasługiwała na ogromne zaufanie inwestorów, nie tylko ofiarując im hojną dywidendę, ale także szukając nowych, obiecujących dróg ekspansji.

Polityka 21.2010 (2757) z dnia 22.05.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 8
Reklama