Biblię dla siebie i drugą dla żony Michelle otrzymał w prezencie prezydent Barack Obama podczas spotkania z pastorem Billym Grahamem. Nigdy dotąd urzędujący prezydent USA nie odwiedził słynnego w całym świecie kaznodziei w jego domu w górach Karoliny Północnej. Baptysta Graham, ur. 1918 r., niesie duchową pociechę kolejnym amerykańskim prezydentom od ponad pół wieku. Zalicza się go do protestanckiego nurtu ewangelikalnego (evangelical, często mylnie tłumaczone u nas jako „ewangelicki” lub „ewangeliczny”), tak konserwatywnego, że graniczącego z chrześcijańskim fundamentalizmem. Jest szalenie popularny i wpływowy; przyjmowały go głowy państw, przyciągał tłumy niczym gwiazdy rocka. Tym razem pomodlił się wspólnie z Obamą w zaciszu domowym. Rozmawiali też o Chicago, gdzie obaj mają korzenie, o golfie i o prezydenckiej samotności. Nie rozmawiali o kłopocie z synem pastora, Franklinem, również kaznodzieją. Miał zaproszenie na modlitwę w Pentagonie, ale powiedział, że źle myśli o islamie, i zaproszenie cofnięto, bo w armii amerykańskiej służy kilka tysięcy muzułmanów. Co ciekawe, wizyta Obamy u Grahama nie została oprotestowana ani przez liberalnych obamistów, ani przez konserwatywnych antyobamistów. Może to zbawienny skutek konsekwentnego rozdziału państwa od religii w USA.
Polityka
19.2010
(2755) z dnia 08.05.2010;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 11