Archiwum Polityki

PiS oddaje prezesa

Jarosław Kaczyński zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich. Choć można się było tego spodziewać, skutki tego faktu dla polskiej polityki trudno dzisiaj nawet oszacować. To nowa jakość także dla największej partii opozycyjnej.
By w tych wyborach wygrać, PiS nie musi ich wygrać. Taka opinia dominuje dziś wśród liderów partii. A są też poważni liderzy, którzy uważają, że aby wygrać te wybory naprawdę, PiS być może powinien je przegrać. Kto tych dylematów nie bierze pod uwagę, ten nie jest w stanie zrozumieć ani skali zamieszania, jakie tragedia smoleńska wprowadziła w pozornie senne życie partyjne PiS, ani zwłaszcza decyzji wymuszonych przez kampanię wyborczą.

Póki żył Lech Kaczyński, wszystko było jasne. Przynajmniej z grubsza. I proste. Celem nadrzędnym była jego druga kadencja prezydencka. Zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego byłoby zwycięstwem PiS. Porażka prezydenta byłaby porażką całej partii. I to porażką bolesną, zapowiadającą porażki w niezbyt odległych wyborach samorządowych, a potem parlamentarnych.

Widmo pasma porażek wyborczych oznaczało coś więcej niż odsunięcie od władzy na kolejne lata. Dla urzędników z Pałacu, dla dziesiątek posłów, dla tysięcy samorządowców oznaczało to perspektywę problemów egzystencjalnych, zwłaszcza utratę posad i możliwości zapewnienia ich swojemu zapleczu. Taka perspektywa w każdej dużej partii prowadzi do rozprężenia, spadku dyscypliny, narastającego żądania wymiany liderów, ryzyka odprysków, a wreszcie secesji.

Gdy zimą perspektywa porażki Lecha Kaczyńskiego stała się oczywista, w PiS zaczęto coraz więcej mówić o rozłamie. By zmniejszyć ryzyko porażki, poprawić notowania brata i trochę szerzej otworzyć się na wyborców centrowych, Jarosław Kaczyński zmienił przewodniczącego klubu parlamentarnego. Zasłużony dla braci Kaczyńskich, ale radiomaryjny, czasem zbyt bojowy i kojarzony z pisowską rewolucją, Przemysław Gosiewski został odwołany. Jego miejsce zajęła wcześniej związana z Platformą, uważana za koncyliacyjną, konstruktywną, spokojną i kompetentną Grażyna Gęsicka, z której dowodem osobistym chodziła ukrywająca się w latach 80.

Polityka 18.2010 (2754) z dnia 01.05.2010; Temat tygodnia; s. 12
Reklama