Archiwum Polityki

Mały książę

Cały piłkarski świat zachwyca się Leo Messim. Poza jego ojczystą Argentyną.
Pokłonom przed Messim nie ma końca. Dziennikarze w Hiszpanii przyznają, że brakuje im przymiotników, by opisać wyczyny Argentyńczyka. W ostatnich tygodniach napastnik Barcelony wystawił ich inwencję na ciężką próbę. Strzelał średnio dwa gole na mecz, jeśli komuś nie wystarczał hat-trick, postarał się o klasyczny – w jednej połowie. Jeśli komuś mało było trzech goli w jednym meczu, strzelił cztery – w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Arsenalem. A na tym poziomie to się nie zdarza.

Dawno nie było piłkarza, który tak zelektryzował świat. Fotel króla futbolu jest zajęty od lat, właściwie obowiązuje dwuwładza, bo spór o to, czy większy był Pele, czy Diego Maradona, jest nie do rozstrzygnięcia. Z dogmatem pierwszeństwa Pelego i Maradony się nie dyskutuje – trochę ze szkodą dla innych znakomitych piłkarzy, od Alfredo di Stefano, przez Johana Cruyffa, po Ronaldo – ale pojawienie się potencjalnego dziedzica zawsze wywołuje poruszenie. Kandydat do tronu musi mieć to coś – geniusz, szósty zmysł, uwodzicielską lekkość ruchów. I musi z tego robić użytek na co dzień.

Messiemu piłkarskiego geniuszu odmówić nie można. Piłka jest mu ślepo posłuszna. Były trener reprezentacji Argentyny Carlos Bilardo, powiedział, że po zrobieniu Messiemu zdjęcia rentgenowskiego okazałoby się, że jego lewa stopa zakończona jest okrągłym przedmiotem. Dobrze, że telewizja powtarza akcje w zwolnionym tempie, bo dopiero wtedy można zobaczyć, jakim cudem mija wyrastających mu na drodze rywali. Jego dryblingi pomiędzy przeciwnikami to małe dzieła sztuki. Na taki taniec z piłką Argentyńczycy mówią gambetta. To boiskowe tango. Pokaz umiejętności, opanowania piłki, a jednocześnie balansu ciała, zmiany tempa biegu, uników, które mają przyprawić rywala o zawrót głowy.

Polityka 17.2010 (2753) z dnia 24.04.2010; Ludzie i obyczaje; s. 116
Reklama