Archiwum Polityki

Wojna bankowa

Trwa zażarty spór między Radą Polityki Pieniężnej a zarządem NBP o wysokość przekazywanego do budżetu zysku NBP. Okazuje się, że może on wynieść albo 4, albo 8 mld zł. Czyżby któraś ze stron chciała nas na kilka miliardów oszukać? Nie, to wszystko jest bardziej skomplikowane.

Przede wszystkim należy pamiętać, że bank centralny nie jest zwykłym bankiem (m.in. organizuje obieg pieniądza, gospodaruje rezerwami walutowymi, działa na międzybankowym rynku pieniężnym). Nie da się ukryć, że jego zysk jest raczej wynikiem księgowych zapisów, a nie twardego porównania dochodów z wydatkami, jak w zwykłej firmie. Drobna zmiana interpretacji może powodować, że wirtualny zysk spada o całe miliardy. Albo odwrotnie.

Obecna kłótnia RPP i zarządu dotyczy właśnie takiego księgowego zapisu kosztów związanych z tworzeniem pewnej kategorii wirtualnych rezerw NBP (nie należy ich mylić z realnymi rezerwami walutowymi NBP).

To nie oznacza, że zysk NBP można wyliczać całkiem dowolnie. Choć szczegółowe zasady ustala u nas RPP, w Unii obowiązują generalne reguły takiego prowadzenia rachunkowości banków centralnych, by nie dopuścić do pojawienia się w nich dużych księgowych strat. Poza tym przyjęte rozwiązania mają wpływ na ilość pieniądza na rynku. Zbyt wysokie wypłaty zysku mogą wieść do nadmiernej emisji pieniądza i wzrostu inflacji. To wydaje się dziś Polsce nie grozić, ale problem jest.

Na pozór wygląda, że obie strony mają swoje racje. Zarząd ma obowiązek wykonywać uchwały RPP, ale ma też prawo spytać Europejski Bank Centralny, czy nie łamią one unijnych reguł. Jednak skala emocji towarzyszących sporowi wyraźnie sugeruje, że jego prawdziwe podłoże nie jest wcale merytoryczne, a linia dzieląca większość RPP od zarządu i mniejszości nominowanej przez prezydenta błyskawicznie zmieniła się w linię frontu.

Polityka 15.2010 (2751) z dnia 10.04.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 8
Reklama