Kryzys pedofilski rzuca głęboki cień na dotychczasowy pontyfikat Josepha Ratzingera. To jakby kulminacja czarnej serii potknięć i błędów Watykanu. A najnowsze informacje prasy amerykańskiej o tym, że obecny papież tuszował niegdyś sprawę jednego z księży podejrzewanego o molestowanie uczniów szkoły dla głuchoniemych, dodają problemowi kolejnych czarnych barw. Coraz wyraźniej widać, że przez całe lata Kościół nie radził sobie z eliminowaniem kapłanów dopuszczających się takich przestępstw.
Dziś pedofilia i inne seksskandale z udziałem księży i zakonników są na pierwszym planie, spychają na margines to, co w pięcioleciu jest dobre – na przykład zwolnienie obrotów watykańskiej fabryki świętych, reformy i odchudzenie watykańskiej biurokracji. Ale też Kościół Benedykta XVI to nie jest Kościół Jana Pawła II. W Kościele papieża Ratzingera nie ma twórczego fermentu, kreatywnej energii, pozytywnych zaskoczeń. Jest zastój i nostalgia za tym, co nie wróci. Barokowe stroje, reanimacja trydenckiej liturgii. Jan Paweł II przykuwał uwagę świata niekatolickiego i laickich mediów nowatorstwem przełamującym negatywny stereotyp katolicyzmu. Benedykt XVI przykuwa ich uwagę kolejnymi gafami i konfliktami, jakie owe wpadki prowokują.
Grzech stylu
Takich wymownych kontrastów jest więcej. Oto Jan Paweł II zaprosił do Asyżu na modły o pokój chrześcijan, muzułmanów, buddystów, hinduistów, animistów.