Archiwum Polityki

Góra im. Wąsacza

To może być „proces dekady” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Może potrwać kilka lat, a nawet więcej. Pod koniec stycznia do Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa wpłynął akt oskarżenia przeciwko Emilowi Wąsaczowi, b. ministrowi skarbu w rządzie Jerzego Buzka. Wąsacza w widowiskowy sposób zatrzymano we wrześniu 2006 r. w Katowicach – zupełnie przypadkiem – w dniu, kiedy Sejm obradował nad sprawozdaniem komisji śledczej badającej prywatyzację PZU, i wieziono przez całą Polskę do Gdańska na przesłuchanie. W tym czasie ówczesny prokurator krajowy Janusz Kaczmarek na konferencji prasowej prezentował „porażającą” ekspertyzę niezależnej firmy audytorskiej dowodzącej jakoby przestępstw wielkich i groźnych.

Zamiast spodziewanego aresztu, Wąsacza jednak wypuszczono, w kolejnych miesiącach wygrał wszystkie sprawy o bezpodstawne zatrzymanie, zwrócono mu paszport i kaucję, a także wypłacono odszkodowanie. Prokuratura jednak się nie poddała i po czterech latach śledztwa sporządziła akt oskarżenia. Zarzut ostał się jeden i to raczej wątpliwy – Wąsacz podejrzewany jest, że zaniechał działań dających możliwość uzyskania wyższej ceny za sprzedawane akcje PZU. Rzecz w tym, że nikt wówczas wyższej ceny nie dawał, za to akta prokuratorskie rozrosły się do niesłychanych rozmiarów, jako że śledztwo prowadzone było „dynamicznie”, a sprawa była „rozwojowa”.

Ostatecznie rozwinęła się tak, że sąd rejonowy poddał się natychmiast i zwrócił się do apelacyjnego o wyznaczenie innego sądu do jej rozpatrzenia, bowiem nie jest w stanie przeanalizować akt i przesłuchać 250 świadków wskazanych przez prokuraturę. Rozpatrzenie sprawy Wąsacza całkowicie sparaliżowałoby bowiem pracę tej jednostki i uniemożliwiłoby prowadzenie jakichkolwiek innych spraw.

Polityka 14.2010 (2750) z dnia 03.04.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 7
Reklama