Zamiast spodziewanego aresztu, Wąsacza jednak wypuszczono, w kolejnych miesiącach wygrał wszystkie sprawy o bezpodstawne zatrzymanie, zwrócono mu paszport i kaucję, a także wypłacono odszkodowanie. Prokuratura jednak się nie poddała i po czterech latach śledztwa sporządziła akt oskarżenia. Zarzut ostał się jeden i to raczej wątpliwy – Wąsacz podejrzewany jest, że zaniechał działań dających możliwość uzyskania wyższej ceny za sprzedawane akcje PZU. Rzecz w tym, że nikt wówczas wyższej ceny nie dawał, za to akta prokuratorskie rozrosły się do niesłychanych rozmiarów, jako że śledztwo prowadzone było „dynamicznie”, a sprawa była „rozwojowa”.
Ostatecznie rozwinęła się tak, że sąd rejonowy poddał się natychmiast i zwrócił się do apelacyjnego o wyznaczenie innego sądu do jej rozpatrzenia, bowiem nie jest w stanie przeanalizować akt i przesłuchać 250 świadków wskazanych przez prokuraturę. Rozpatrzenie sprawy Wąsacza całkowicie sparaliżowałoby bowiem pracę tej jednostki i uniemożliwiłoby prowadzenie jakichkolwiek innych spraw.