Archiwum Polityki

Nie produkujcie demonów

Nie napisałbym na pewno tego felietonu, gdyby nie artykuł Cezarego Łazarewicza „Nesia wszystko doniesie” (POLITYKA 11). Z Pawłem Jasienicą byłem zaprzyjaźniony w tej mierze, w jakiej szczeniak może być blisko autorytetu. Jasienicę bawiły najwidoczniej moje zainteresowania historyczne, gdyż obrobiwszy z tatą temata polityczne, czyli „zbawiwszy świat”, jak takie długie Polaków rozmowy określał sąsiad rodziców z piętra niżej Ludwik Hieronim Morstin, zapraszał mnie niekiedy, żeby z nudnych czasów gomułkowskich przenieść się w piastowskie czy jagiellońskie, do Krokodyla, na swoje sui generis wykłady, którym nie starał się nawet, w kaskadzie anegdot, nadawać pozorów dialogu. Był to dla mnie i zaszczyt, i uczta duchowa, choć już wtedy poważałem się nie ze wszystkim z mistrzem zgadzać.

W tych właśnie czasach, jeszcze przed marcem 1968 r., kiedy uznany został Jasienica za jednego z głównych wrogów reżymu, na horyzoncie pojawiła się Nena. Dla mnie najpierw jako „pani Jasienicy”, później jego żona. Była osobą niesłychanie energiczną, omal wszechobecną, na Kanonii, u rodziców, pojawiała się co najmniej raz na tydzień. Powiedzieć łatwo, że przypodobywanie się przyjaciołom narzeczonego, a później męża, należało do jej obowiązków służbowych. Nie sądzę, żeby do końca wyjaśniało to sprawę. Jako „Jasienicowa” miała i tak drzwi otwarte do wszystkich intelektualno-opozycyjnych domów. Niczego jej nie ułatwiał fakt, że niekiedy pomogła zrobić zakupy, starała się o recepty, kiedy znajomi męża byli chorzy, etc. Nie sądzę też, żeby jej stała troska o zdrowie i przyziemne, życiowe sprawy męża była udawana. Bardziej byłbym skłonny przypuszczać, że go na swój sposób, przewrotny być może, kochała.

Chciałbym, żeby wszystko było jasne.

Polityka 13.2010 (2749) z dnia 27.03.2010; Stomma; s. 105
Reklama