Archiwum Polityki

Prywatność dla publiczności

Streszczajmy się, świat jest przeludniony słowami” – nieuczesana myśl Leca dziś jest nieaktualna. Niby czasy dla kultury są chude, a proszę, jak potłuściały książki, o których się mówi i pisze. Najnowszy bestseller Stephena Kinga „Pod kopułę” – 1000 stron. Biografia Kapuścińskiego – 600 stron. „Nocnik” wypełniony fekaliami – 640 stron. To tylko kilka przykładów. Nie inaczej wygląda to w teatrze. Spektakl wlokący się cztery godziny to norma. Reżyser mruga do widzów znużonych rozmachem inscenizacji i popisami erudycji:

– Płyniemy w jednej łodzi.
– Tak, ale ja muszę jeszcze wiosłować, by dopłynąć do brzegu! – wzdycha widz.

O skrótach, kondensacji, dążeniu do syntezy mało kto pamięta. A przecież w teatrze to chociażby dramaturgia Becketta, w literaturze „Upadek” Camusa liczący sto stron. Skąd wzięła się obowiązująca obecnie moda na gadulstwo, wielosłowie, bełkocik? Podejrzewam, że z obserwacji życia politycznego, wystąpień posłów i senatorów, prac komisji niezmordowanych w zadawaniu pytań.

Przedwyborcza kampania sprawiła, że przybyło oratorów. Wystarczy, że zobaczą kamerę i mikrofon, już są gotowi do tokowania. A taki Clemanceau, było nie było francuski premier, zwierzył się kiedyś:

– Kiedy mam przemawiać pięć minut, przygotowuję się do tego wystąpienia cztery godziny. Ale kiedy mam przemawiać cztery godziny, mogę zaczynać już teraz.

Z życia politycznego (czy jest u nas jakieś inne życie?) wywodzi się także coraz częstsze naruszanie prywatności.

Tym to dziwniejsze, że w II RP, obiekcie zachwytów i rocznicowych westchnień, wyglądało to inaczej. Przemilczano romans Józefa Piłsudskiego z lekarką Eugenią Lewicką i wspólny ich pobyt na Maderze, gdzie nastąpiło zerwanie.

Polityka 13.2010 (2749) z dnia 27.03.2010; Groński; s. 104
Reklama