Aneta Kyzioł: – Odbierając Paszport „Polityki” dziękowała pani aniołom – ludziom, którzy nie schrzanili pani marzeń.
Sandra Korzeniak:
– Nie tylko nie schrzanili, ale jeszcze zapłodnili swoimi cudownymi marzeniami! Zawsze chciałam zostać aktorką. Co to znaczy?! Jako dziecko myślałam: aktorka jest najwspanialsza i największa na całym świecie! To niesamowite, jak dziecko ma odwagę i bezczelność wyznawania marzeń. Z wiekiem zaczyna się wstydzić. Ja teraz się nie wstydzę, ale to tylko dlatego, iż wiem, że to już marzenie, które pozostanie na zawsze marzeniem dziecka. Po Paszportach dostałam dziesiątki esemesów. Mama napisała, że jako siedmiolatka przyszłam do kuchni pożyczyć magnetofon, bo dostałam rolę w szkolnym przedstawieniu i chciałam nagrać swój głos, żeby usłyszeć, jak mówię. Krystian Lupa napisał: „Gratuluję, Sandra i Marilyn! Hura!!!”. To „hura” mnie strasznie wzruszyło. Reżyserzy boją się ryzyka obsadowego, najczęściej powierzają aktorowi role podobne do tych, w których się sprawdził. Niewielu chce w aktora zainwestować, ponakłuwać go w miejscu, gdzie nikt jeszcze nie kłuł, i poczekać, co wypłynie – czy znajdzie w sobie jakieś nowe pokłady emocji. Nie wiem, czy Krystian miał obawy przed zanurzeniem się we mnie – jeśli miał, to nigdy się z tym nie zdradził. Powiedział mi kiedyś: Sandra, ja się już dużo ciebie nauczyłem, ale ciągle się ciebie uczę. W stosunkach aktora i reżysera musi pojawić się chemia jak w czasie zakochania. Nie da się jej sztucznie stworzyć. Albo jest, albo jej nie ma.
Tymczasem ciągle spotyka się pani z zarzutem, że reżyserzy – Krystian Lupa, Maja Kleczewska – dokonują na pani jakichś gwałtów. Że jest pani ofiarą Lupy.
Po pierwsze, ja nie jestem wyłącznie aktorką Lupy.