Tomasz Konatkowski, Nie ma takiego miasta, W.A.B., Warszawa 2010, s. 444
To już trzecia powieść Tomasza Konatkowskiego z serii kryminałów z komisarzem warszawskiej policji Adamem Nowakiem, której do tej pory przyglądałem się bez większego entuzjazmu. Dlaczego? Nowak jest bohaterem zwyczajnym i typowym (policjant w średnim wieku, z niezbyt uporządkowanym życiem osobistym i własnymi dziwactwami). Gorzej, że Konatkowski początkowo postawił na drobiazgowe opisywanie procedur policyjnych, wszelkich tzw. rutynowych czynności śledczych, co mogło uśpić każdego czytelnika. Najnowsza książka warszawskiego autora pokazuje jednak, że powoli dopracowuje on własny pomysł na kryminał, naprawiając usterki i stawiając na to, co w tej prozie jak na razie najlepiej „zagrało”. Konatkowski wybrał formułę kryminału miejskiego z wyraźnie zaznaczonym tłem obyczajowym. W tej odmianie powieści kryminalnej równoprawnym bohaterem jest przestrzeń miejska (tutaj Warszawa). W „Nie ma takiego miasta” opisywane są aż dwa miasta, ponieważ komisarz Nowak zostaje wysłany na miesięczny staż do Londynu (to już kolejna książka o problemach polskiej emigracji na Wyspach, powoli można już mówić o nowym nurcie w naszej prozie). Chce się tam na coś przydać i ma ku temu okazję, bo w Londynie zostaje zamordowany młody Polak gej. Początkowo wydaje się, że była to hate crime – zbrodnia wynikająca z nienawiści rasowej, szybko jednak okazuje się, że ofiara mogła być zamieszana w przemyt narkotyków. Po powrocie do Warszawy Nowak zaczyna zajmować się sprawą skatowanego na śmierć Anglika, w której wypływają nazwiska tych samych osób co w londyńskim śledztwie… Intryga nie jest nadmiernie wymyślna, ale nową powieść Konatkowskiego warto przeczytać choćby dla opisów Londynu i Warszawy.