Trybunał Konstytucyjny nie wydał orzeczenia, czy tak zwana ustawa dezubekizacyjna, czyli odbierająca wyższe emerytury dawnym funkcjonariuszom SB oraz członkom Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, jest zgodna z konstytucją. Nie wydał go w okolicznościach niepokojących. Przewodniczący ogłosił zakończenie postępowania uznając, że sprawa jest dostatecznie wyjaśniona, ale gdy przyszło do odczytania wyroku wraz z uzasadnieniem, ponownie ją otworzył i zawiesił z jakichś powodów proceduralnych. Dla wszystkich stało się jasne: w 14-osobowym składzie orzekającym głosy podzieliły się pół na pół i TK został sparaliżowany. Nie jest w stanie wydać wyroku i teraz od nowa, w zaciszu gabinetów, trzeba będzie wymieniać argumenty, aby dojść do uzyskania jakiejś większości.
Taka niepewność co do stanu prawnego nie powinna się zdarzać. Większość ekspertów uważa, że ustawa jest legislacyjnym gniotem choćby dlatego, że do grona tych, którym emerytury obniżono, dołączono pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy, którym niepodległa RP wiele zawdzięcza (na przykład najbardziej spektakularne akcje wywiadu, takie jak wywiezienie Amerykanów z Iraku).
Trybunał stanął przed decyzją trudną, ale w końcu od tego jest, aby zmagał się z takimi sprawami. Tym razem niepokoi jednak nie tylko brak orzeczenia (zapewne sędziowie bali się zarzutu, że bronią esbeków), ale przede wszystkim styl samej rozprawy. Część członków TK pytania do stron sporu zastąpiła ideologicznymi deklaracjami i oświadczeniami, zamiast argumentów prawnych pojawiły się polityczne. Komisje śledcze w najgorszym wydaniu – komentowało wielu spośród tych, którzy 9-godzinne zmagania z materią tej ustawy obserwowali. To powinien być dla TK dzwonek alarmowy.