Udały się różne rzeczy, ale jedna na pewno się nie udała przez 20 lat budowania nowej Polski – wyrównanie statusu kobiet i mężczyzn. Chociaż Polek jest więcej niż Polaków, w Sejmie zajmują zaledwie ok. 20 proc. miejsc. Kobiety prawie niezauważalnie przegrywały z mężczyznami grę o władzę – głównie dlatego, że tylko nieliczne ją podejmowały. Kilka tysięcy uczestniczek Kongresu Kobiet, które zjechały się w czerwcu 2009 r. do Pałacu Kultury w Warszawie, postanowiło to zmienić. Powstaje ustawa o parytetach płci na listach wyborczych. Jeśli zostanie przyjęta, zmieni się oblicze polskiej polityki – uważają pomysłodawczynie.
Pięć liderek kongresu to kobiety dojrzałe i spełnione. Sprawdziły się w różnych dziedzinach: w biznesie, nauce, polityce. Każda z nich własną drogą i stopniowo dochodziła do wniosku, że już czas, by kobiety wzięły przynajmniej część spraw państwa w swoje ręce. Że mężczyźni widzą świat inaczej i nie dostrzegają lub pomijają to, co jest ważne dla kobiet. One same też mają odmienne poglądy i cele, nie wszystkie chcą się nazywać feministkami. Zgadzają się w jednym: od czegoś trzeba zacząć zmiany i tym czymś mają być parytety.
Henryka Bochniarz. Przez pole minowe
Henryka Bochniarz, założycielka jednej z pierwszych polskich firm doradczych Nicom Consulting, mogłaby powiedzieć: nie potrzebowałam ułatwień w karierze, więc i inne mogą sobie poradzić. – Ale ja jestem nietypowym przypadkiem. Jeśli udało mi się przejść przez pole minowe, to powinnam pomóc innym kobietom.
Jej mąż, doktor ekonomii Zbigniew Bochniarz, wykładowca m.in. na uniwersytecie w Waszyngtonie, lubi żartować, że gdy spotkali się w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (dzisiejszej SGH), obowiązywał słuszny porządek: on był przewodniczącym komisji nauki rady uczelnianej ZSP, Nika Kamecka – sekretarzem.