Wieszcz swoją karierę finansową zaczynał jako dwudziestolatek, w 1829 r., zostając aplikantem w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu, mieszczącej się na dzisiejszym placu Bankowym 3/5 (obecna siedziba pani prezydent Warszawy). I mimo że matce w liście wyznawał: „Ja nie jestem niczym innym jak moimi poezjami” (zdążywszy uprzednio popełnić „Kordiana”), nie do końca było to zgodne z prawdą.
Giełda była pomysłem na życie całkiem sensownym, ale by grać, trzeba było mieć czym. Juliusz wykoncypował, iż najlepszą dawczynią kapitału będzie jego matka Salomea, toteż zwrócił się do niej w tej sprawie listownie 10 lipca 1838 r. Przekonywał, że Paryż, w którym ostatecznie wylądował, to miejsce, w którym „pełno było zyskownych spekulacji na akcjach”. Niech tylko wyśle mu pieniądze (więcej, więcej!), a na pewno jej się to opłaci. „Gdybym miał co grosza w ręku, mógłbym ostrożnie go sobie przysporzyć i na wszelki przypadek mieć w kieszeni; pomyślcie o tym” – przekonywał rodzicielkę.
„Anhelli”, narodziny gracza
Spekulacyjne poczynania Juliusza – jak pokazała przyszłość – „sponsorowała” głównie matka. Mogła sobie na to pozwolić, bo sama inwestowała pieniądze zapisane w testamencie przez ojca Słowackiego, lokując je najprawdopodobniej w austriackich lub rosyjskich obligacjach bankowych. Po osiedleniu się we Francji Słowacki napisał poemat „Anhelli”, będący pesymistyczną wróżbą dla losów polskiej emigracji, ale dokładnie w tym samym czasie autor emigrant z entuzjazmem rozpoczynał spekulacyjny etap swojej biografii. Sprzyjał mu rozwój paryskiej giełdy (w 1800 r. było tam notowanych 7 spółek, w 1826 – 26).
„Smutno mi, Boże!”, szczęście sprzyja
Słowacki na zakup akcji spółek kolejowych przeznaczał sporo, ale nie wszystko.