Jakaś siła, mająca swoje źródło we wnętrzu Ziemi, zapewne gdzieś na południowej półkuli, używając jako taranu tektonicznej płyty indoaustralijskiej, usiłuje zepchnąć cały kontynent azjatycki na północ, w stronę bieguna. Zderza się także na wschodzie z płytą pacyficzną. Stare, sztywne platformy – chińska i syberyjska – stawiają opór. Próba sił kończy się zawsze tak samo (patrz: ramka). Gdybyśmy połączyli linią miejsca najtragiczniejszych zdarzeń z minionych kilkunastu lat, otrzymalibyśmy zarys owej linii frontu, gdzie płyta indoaustralijska ściera się z płytą eurazjatycką.
Sejsmolodzy zastanawiają się, czy nie jesteśmy świadkami jakiejś szczególnej aktywizacji azjatyckiego sektora globalnego pasa sejsmicznego. Rzut oka na statystyki potwierdza, że strefa ta stała się w ostatnich latach bardzo aktywna. Nie jest to nic nadzwyczajnego, pewne obszary okresowo aktywizują się, a potem wyciszają. Podobnie zachowują się wulkany. Dlaczego tak jest i jaki mechanizm tym rządzi – odpowiedź na to pytanie godna byłaby Nobla. Tędy bowiem wiedzie najkrótsza droga do wymarzonego przez sejsmologów precyzyjnego prognozowania trzęsień ziemi.
Na razie nauka ustaliła, że żyjemy w czasach, gdy kontynenty (i ich odłamki) rozpierzchły się po kuli ziemskiej, szukając dla siebie jakiegoś nowego, stabilnego miejsca. 200 mln lat temu tworzyły jeden wielki superkontynent – Pangeę. Ale ok. 120 mln lat temu Pangea zaczęła pękać i rozpadać się na mniejsze bloki – współczesne kontynenty i mikrokontynenty. Siła, która wprawiła je w ruch (uważa się, że jej źródłem jest ciepło wnętrza Ziemi), jest przepotężna i działa nadal.
Za jej sprawą z południowego krańca dawnej Pangei wystrzeliły przed milionami lat trzy pociski, sztywne fragmenty starej skorupy ziemskiej: płyta Dekanu (Indie), Australia i płyta Półwyspu Arabskiego.