Żadnej wody, nawet z najgłębszego ujęcia, nie można po prostu nalać do butelek i sprzedać. Albo przeznaczyć do warzenia piwa. Najpierw trzeba z niej wytrącić wszystko to, co może być szkodliwe dla zdrowia. Firma Roberta Muszańskiego, Wofil z Krynicy, robi to ekologicznie, bez chemii, za pomocą powietrza i prądu.
W czasie mikrowyładowań elektrycznych powstaje ozon i oczyszcza nawet najgorszą ciecz. Dzięki niemu woda Muszańskiego nie ma smaku ani zapachu, co w tym przypadku oznacza najwyższą jakość. Za taką wodę będziemy musieli płacić coraz więcej. Zupełnie inną kategorię stanowi woda z kranu, najczęściej pobierana z ujęć powierzchniowych, czyli po prostu z najbliższej rzeki. Większość wodociągów uzdatnia ją za pomocą dwutlenku chloru i nadmanganianu potasu. Z tego powodu woda z kranu rzadko nadaje się do picia bez przegotowania. Taka woda jest niewiele tańsza, ale też będzie szybko drożała.
W całym kraju aż kilka tysięcy stacji uzdatniania wody wymaga pilnej modernizacji. Muszański liczy, że gospodarze miejskich wodociągów będą woleli dostarczyć mieszkańcom wodę lepszą niż gorszą, więc do zarobienia będzie grubo ponad miliard złotych.
Wiedzieć więcej
Pytanie „co zrobić, żeby zarobić?” po raz pierwszy zadał sobie, gdy zgolił irokeza i postanowił już nie jeździć na festiwale rockowe do Jarocina. Najbardziej przedsiębiorczy Polacy zarabiali właśnie pierwsze miliony na ciuchach i komputerach sprowadzanych z Dalekiego Wschodu. Robert też jeździł na Wschód, ale bliższy: do Charkowa i Kijowa, skąd zwykle nie przywoził pieniędzy. Raczej trochę siniaków po szarpaninie z milicją, jeśli w czasie koncertu usiłowali śpiewać piosenkę o Afganistanie, która nie była uzgodniona z Komsomołem.
Handel wydawał się wtedy najpewniejszy, ale Roberta szybko znudził.